Religioznawstwo
Zagadnienia Religijne
Europa Pogańska
Azja
Hinduizm i odłamy
Judaizm i odłamy
Chrześcijaństwo i odłamy
Islam i odłamy
Afryka
Ameryka
Australia i Oceania

Religie a socjologia - Akty przemocy

Guillaume de Machaut i Żydzi
Guillaume de Machaut Guillaume de Machaut (ok. 1300-1377) Francuski poeta Guillaume de Machaut żył i tworzył w połowie XIV w. Jego utwór zatytułowany Jugement du Roy de Navarre (Sąd króla Nawarry) wart jest dokładniejszego poznania. Zasadnicza część tego dzieła napisana jest w stylu dworskiego poematu, ale jego początek robi wstrząsające wrażenie. Zawiera relację z katastrofalnych, acz niepowiązanych ze sobą wydarzeń, w których jakoby sam Guillaume brał udział, zanim, zdjęty grozą, ukrył się w swoim domu, aby tam oczekiwać śmierci lub też końca tych trudnych do opisania nieszczęść. Niektóre wydarzenia są wręcz nieprawdopodobne, inne zaś są wiarygodne tylko połowicznie. Jednakże w trakcie lektury czytelnik zaczyna podejrzewać, że opis dotyczy czegoś, co działo się naprawdę.

Na niebie pokazują się znaki, spada deszcz kamieni niszcząc wszelkie życie. Od uderzeń gromu obracają się w perzynę całe grody. W mieście, w którym mieszka Guillaume, a którego nazwy poeta nie wymienia, ludzie umierają masowo. Odpowiedzialnością za niektóre zgony obciąża się niegodziwych Żydów oraz pewnych, współdziałających z nimi chrześcijan. W jakiż sposób ludzie ci mogli spowodować tak straszliwą zagładę miejscowej ludności? Otóż zatruwali oni rzeki oraz wszystkie źródła pitnej wody, a więc niebiosa położyły kres tym występnym czynom, ujawniając zdziesiątkowanej ludności sprawców klęski. Jednakże ludzie nie przestali umierać, a liczba zgonów rosła aż do pewnego wiosennego ranka, kiedy to Guillaume usłyszał dochodzącą z ulicy muzykę i śmiechy. Wszystko się skończyło, a dworska poezja mogła kwitnąć dalej.

Krytyka epoki nowożytnej już od swego zarania, a więc od XVI-XVII wieku, trzyma się zasady nieobdarzania tekstów stuprocentowym zaufaniem. Wiele wybitnych współczesnych umysłów – żywiąc przekonanie, iż przyczynia się ten sposób do postępu krytycznej dociekliwości – domaga się od krytyków coraz większej nieufności wobec słowa pisanego. Na skutek licznych interpretacji i reinterpretacji, dokonywanych przez kolejne generacje historyków, wiarygodność wielu tekstów, uchodzących w swoim czasie za źródła autentycznej informacji, jest dziś podważana. Z drugiej strony epistemologia i filozofia przechodzą obecnie totalny kryzys, świadczący o zachwianiu podstaw nauki zwanej niegdyś wiedzą historyczną. Wszyscy intelektualiści, przyzwyczajeni do czerpania z tak zwanych tekstów źródłowych, nader gorliwie pogrążyli się w rozmyślaniach na temat wiarygodności jakiejkolwiek interpretacji.

Tekst Guillaume’a de Machaut może na pierwszy rzut oka korespondować z modnym dziś klimatem sceptycyzmu wobec historycznej wiarygodności. Jednakże po chwili zastanowienia nawet obecni czytelnicy są w stanie dostrzec ukryte za wydarzeniami nieprawdopodobnymi wydarzenia rzeczywiste. Nie wierzą ani w znaki na niebie, ani w zasadność oskarżeń rzucanych na Żydów, lecz wszystkich tych niewiarygodnych tematów nie traktują jednakowo. Wiedzą, że Guillaume niczego nie zmyślił. Jest on oczywiście człowiekiem łatwowiernym, a jego opinia o wydarzeniach jest odbiciem opinii publicznej w stadium histerii. Masowe zgony, które relacjonuje, także nie są zmyślone. Ich przyczyną była słynna epidemia dżumy, która w latach 1349–1350 spustoszyła północne regiony Francji.

Masakra Żydów jest również wydarzeniem autentycznym, uzasadnionym w oczach tłumu, który dokonał tej zbrodni, dochodzącymi zewsząd pogłoskami o zatrutych źródłach. Lęk przed tą straszną chorobą sprawił, że już same pogłoski mogły stać się impulsem do rozpoczęcia masakry. A oto fragment Sądu króla Nawarry, w którym autor pisze o Żydach:

Poczem przybyła zgraja
Fałszywa, zdradziecka i bluźniercza:
Było to Żydostwo przeklęte.
To złe, to wiarołomne.
Które dobra nienawidzi, a kocha wszelkie zło.
Które tyle dało złota i srebra
I poleciło (pewnym) chrześcijanom.
Iżby studnie, rzeki i źródła.
Które były czyste i zdrowe,
W wielu miejscach zatruli.
Od czego wielu (ludzi) swe życie zakończyło;
Albowiem wszyscy, którzy z ich (wody) korzystali.
Dość nagle umierali.
Z czego, zaprawdę, dziesięć razy po sto tysięcy
Umarło, tak na wsi jak w mieście.
I tak ujawniła się
Ta śmiertelna plaga.
Ale ten, który wysoko zasiada i daleko widzi.
Który wszystkim rządzi i o wszystko dba.
Zdrady tej dłużej ukrywać
Nie chciał, tak więc ujawnił ją
I dał tak powszechnie poznać.
Że (zdrajcy) utracili życie i dobra (swe).
Albowiem wszyscy Żydzi zostali zniszczeni.
Jedni powieszeni, inni spaleni.
Inni (znów) utopieni, innym ścięto
Głowy toporem lub mieczem.
I w ten też sposób liczni chrześcijanie
(tak) haniebnie zginęli.



Średniowieczne społeczności tak bardzo  bały się dżumy, już samo wymówienie jej nazwy napawało ludzi przerażeniem, a więc możliwie najdłużej wstrzymywali się z wymówieniem tego słowa. Wstrzymywano się także od wszelkich przeciwdziałali, narażając się tym samym na niebezpieczeństwo zaostrzenia skutków zarazy.

Ludzi ogarniała niemoc tak zupełna, że stwierdzenie faktycznego stanu rzeczy nie byłoby równoznaczne z decyzją stawienia czoła sytuacji, lecz raczej z poddaniem się jej dezorganizującym efektom, z rezygnacją z pozornie normalnej egzystencji. W takie zaślepienie popadała dobrowolnie cała ludność. To wynikające z rozpaczy postępowanie sprzyjało polowaniom na „kozły ofiarne”.

La Fontaine, w bajce Rada zwierząt, w zdumiewający sposób naprowadza nas na quasi-religijną obawę przed wymawianiem przerażającego słowa, które, wypowiedziane, mogłoby objawić swą zgubną moc:

Dżuma (albowiem trzeba ją wymienić)...

Za sprawą tego bajkopisarza stajemy się świadkami kolektywnego zakłamania, polegającego na traktowaniu epidemii jako boskiej kary. Mściwy Bóg jest doprowadzony do wściekłości karygodnymi czynami, za które skądinąd nie wszyscy są w równym stopniu odpowiedzialni. Aby zażegnać plagę, należy znaleźć winnego i należycie się z nim rozprawić czy też, jak pisze dosłownie La Fontaine, „poświęcić” go bóstwu.

Na początku przesłuchiwane są zwierzęta drapieżne, które opisują postępowanie drapieżcy używając tak subtelnych określeń, że zostaje on z miejsca rozgrzeszony. Na końcu zaś przychodzi na rozprawę osioł, i to właśnie on, najmniej krwiożerczy, a więc najsłabszy, ani się spostrzega i już jest definitywnie napiętnowany.

Zdarzało się niekiedy, jak twierdzą historycy, że masakry Żydów wybuchały już w momencie pojawienia się pierwszych pogłosek o szerzeniu się w okolicy zarazy, a więc jeszcze przed jej nadejściem.

Opis Guillaume’a dotyczy być może podobnego fenomenu, ponieważ masakra odbywa się w czasie znacznie wyprzedzającym paroksyzm epidemii. Jednakże przypisywanie przez autora licznych zgonów zatruciu źródeł przez Żydów nasuwa inne przypuszczenie. Jeśli zgony te są rzeczywiste, a nie ma powodu, aby uznać je za zmyślone, mogły to być pierwsze ofiary jednej i tej samej plagi.

 Jednak Guillaume, nawet z perspektywy czasu, nie bierze pod uwagę tej możliwości. W jego oczach tradycyjne kozły ofiarne zachowują niezmiennie moc wyjaśniającą pojawienie się pierwszego stadium epidemii. Patologiczne objawy autor dostrzega jedynie w późniejszych fazach wydarzeń. Znaczny zasięg klęski podważał wiarygodność tłumaczenia jej tylko i wyłącznie spiskiem trucicieli, lecz Guillaume nie reinterpretuje wszystkich następujących po sobie wypadków w aspekcie ich wiarygodności.

Skądinąd można by zadać sobie pytanie, w jakim stopniu poeta jest świadomy zaistnienia zarazy, skoro do samego końca unika napisania czarno na białym owego fatalnego słowa. W decydującym momencie umieszcza w tekście solenny i, jak się wydaje, rzadko wtedy używany grecki termin – epydimie.

Słowo to oczywiście nie funkcjonuje w jego tekście tak, jak funkcjonuje w naszym, nie jest ono właściwym odpowiednikiem terminu, którego bał się użyć. Stanowi rodzaj substytutu, pozwala uniknąć nazwania rzeczy po imieniu, a więc w sumie jest nowym kozłem ofiarnym, jakkolwiek tym razem czysto lingwistycznym. Guillaume mówi nam, że nie mógłby w żaden sposób określić ani natury, ani przyczyny choroby, która spowodowała śmierć tak wielu ludzi w tak krótkim czasie:

Nie było medyka ani konsyliarza,
który by trafnie umiał przyczynę podać,
z której to się wzięło, ani co to było.
(ni jakiegoś leku podać) ·oprócz tej, że była to choroba
zwana epidemią.


I w tym przypadku zamiast zdać się na własne myślenie, Guillaume woli powołać się na opinię publiczną. W XIV w. ze słowa epydimie emanowała aura naukowości, podobna, jeśli idzie o uspokajające działanie, do praktykowanego przez dłuższy czas okadzania ulicznych skrzyżowań w celu zmniejszenia cyrkulacji morowego powietrza.

Choroba odpowiednio nazwana zdaje się być już w połowie wyleczona, a często po to, by wywołać wrażenie, że zapanowaliśmy nad jakimś zjawiskiem, które jest nie do opanowania, znajdujemy dla niego nową nazwę. Te słowne egzorcyzmy do dziś dnia nie przestały nas łudzić i stosujemy je w tych wszystkich domenach, w których nasza wiedza jest jeszcze ciągle wątpliwa czy też nieskuteczna.

Przez odmowę nazwania jej po imieniu zaraza została niejako „poświęcona” bóstwu. Mamy tu do czynienia z czymś w rodzaju „językowej ofiary”, oczywiście względnie niewinnej w porównaniu z towarzyszącymi lub też poprzedzającymi ją ofiarami z ludzi, lecz w swojej istocie przecież analogicznej.

Nawet z perspektywy czasu te wszystkie kolektywne, rzeczywiste i wyobrażone kozły ofiarne. Żydzi i biczownicy, deszcze kamieni i epydimie odgrywają wciąż tak skuteczną rolę w opisie Guillaume’a, że nigdy nie dostrzega on tożsamości plagi, którą my nazywamy dżumą. Autor przez cały czas widzi rozliczne nieszczęścia, mniej lub więcej od siebie niezależne lub też związane ze sobą jedynie w sensie religijnym, w pewnym stopniu zbliżonym do religijnej interpretacji dziesięciu plag egipskich.

Wszystko, lub prawie wszystko, co powiedziałem, jest oczywiste. Wszyscy mamy podobny stosunek do opowiadania Guillaume’a i czytelnicy mogą obejść się bez mojego komentarza. Jednakże nie jest rzeczą zbędną, abyśmy poświęcili więcej uwagi tej interpretacji, której śmiałość oraz siła ekspresji wymyka się naszej uwadze przede wszystkim dlatego, że jest ogólnie uznana i przez nikogo nie kwestionowana.

Ta jednomyślność trwa dosłownie przez wieki i nigdy nie uległa zachwianiu. Jest to tym bardziej znaczące, że mamy do czynienia z pełną reinterpretacją. Bez wahania odrzucamy sens nadany opisowi przez jego autora. Stwierdzamy, że nie wie, o czym mówi.

Z dystansu wielu wieków my, już inni ludzie, ludzie ery nowożytnej, lepiej orientujemy się w tamtych wydarzeniach niż on i jesteśmy w stanie ustalić prawdę, której nie dostrzegł autor; coraz śmielej i bez wahania twierdzimy, że prawdę tę wbrew swojemu zaślepieniu przekazuje nam sam Guillaume. Czy miałoby to znaczyć, że tego rodzaju interpretacja nie zasługuje na ogólną aprobatę, z którą się spotkała, czy może wykazujemy wobec niej zbyt wielką pobłażliwość?

Można zdyskredytować zeznanie świadka udowodniając mu brak bezstronności chociażby w jednym punkcie. Historyczne dokumenty traktujemy w zasadzie jak zeznania świadków. A więc reguła ta zostaje pominięta na korzyść Guillaume’a de Machaut, który być może wcale sobie nie zasłużył na taki przywilej. Stwierdzamy, że prześladowania opisane w Sądzie króla Nawarry były rzeczywiste.

Reasumując pretendujemy do roli tropicieli prawdy w tekście, który w zasadniczych sprawach tak grubo się myli. Skoro mamy podstawę, aby ten tekst traktować z podejrzliwością, być może powinniśmy uznać go w całości za podejrzany, nie zawierzając żadnemu z jego twierdzeń nie wyłączając tych, które dotyczą prześladowań.

A więc skąd bierze się nasza dziwna pewność, z jaką stwierdzamy: masakra Żydów była faktem? Już mamy gotową pierwszą odpowiedź: tekstu Guillaume’a nie czytamy w oderwaniu od innych, podobnych tekstów. Są takie utwory, pochodzące z tego okresu; poruszają ten sam temat, a niektóre z nich przedstawiają jeszcze większą wartość niż Sąd... Guillaume’a. Ich autorzy są mniej łatwowierni. Teksty te tworzą gęstą tkankę materii poznawczej, w którą również włączyliśmy utwór Guillaume’a. I właśnie ów kontekst umożliwił nam oddzielenie prawdy od fałszu zawartego w cytowanym wyżej fragmencie.

Jest prawdą, że prześladowania Żydów oraz dżuma stanowią stosunkowo dobrze znany zespół wypadków. Istnieje już rozległa wiedza dotycząca tego tematu, wiedza, która budzi w nas pewne oczekiwania. Tekst Guillaume’a odpowiada na nie. Perspektywa ta nie jest błędna z punktu widzenia naszej indywidualnej znajomości rzeczy oraz bezpośredniego kontaktu z tekstem, lecz z teoretycznego punktu widzenia nie jest ona zadowalająca.

Materiał historyczny rzeczywiście istnieje, ale dokumenty, które się nań składają, nie są bynajmniej w dużo większym stopniu godne zaufania niż tekst Guillaume’a – czy to pod względem analogii, czy też różnic. Nie możemy także w tym kontekście znaleźć odpowiedniego miejsca dla tekstu Guillaume’a, ponieważ, jak już powiedziałem, nie wiemy, gdzie wydarzyły się relacjonowane przez niego fakty. Działy się one być może w Paryżu albo w Reims czy też w jeszcze innym mieście. Ale ów kontekst nie odgrywa zasadniczej roli; współczesny czytelnik, nawet jeśli nie uzyskał w tej materii żadnej informacji, odczyta tekst w proponowany przeze mnie sposób. Dojdzie mianowicie do wniosku, że masakra Żydów była czynem niesprawiedliwym. Będzie wiedział, że tekst kłamiąc mówi prawdę: ofiary są niewinne, lecz zostały rzeczywiście zamordowane i w rezultacie zawsze będzie w stanie odróżnić prawdę od fałszu, dokładnie tak samo, jak my to robimy.

Skąd pochodzi nasza umiejętność? Czyż nie należy przestrzegać zasady wyrzucania całej zawartości kosza, jeśli znajdzie się w nim jedno zepsute jabłko? Czy nie powinniśmy spojrzeć podejrzliwie na ten zanik podejrzliwości, na tę naszą szczątkową naiwność, której współczesna superkrytyka wyznaczyłaby właściwe miejsce (gdybyśmy tylko dali jej do tego sposobność)? Czy nie należałoby przyznać, że każde historyczne poznanie jest wątpliwe i że nie da się wyciągnąć żadnych wiarygodnych informacji z badanego przez nas tekstu – nawet tej, że prześladowania rzeczywiście miały miejsce?

Na wszystkie te pytania należy dać odpowiedź zdecydowanie negatywną. Taki bezwzględny sceptycyzm świadczyłby, iż nie zdajemy sobie sprawy ze szczególnego charakteru omawianego tekstu. Pomiędzy danymi prawdopodobnymi i nieprawdopodobnymi, które zawiera, istnieje szczególny związek. Oczywiście na początku czytelnik nie jest w stanie powiedzieć: to jest fałszem, a to prawdą. Dostrzega jedynie tematy mniej lub bardziej prawdopodobne oraz zupełnie nieprawdopodobne.

Coraz liczniejsze zgony są prawdopodobne; mogłaby tu wchodzić w grę jakaś epidemia. Zatruwanie źródeł jest jednak absolutnie nieprawdopodobne, przede wszystkim dlatego, że zostało przedstawione przez Guillaume’a jako zjawisko masowe. W wieku XIV nie znano jeszcze substancji tak trujących, by mogły wywołać podobne skutki.

Nienawiść autora do domniemanych przestępców jest wyrażona tak dobitnie, że stawia jego tezę w mocno podejrzanym świetle.

Kiedy zdamy sobie sprawę z charakteru powyższych informacji, zawartych w tekście, musimy równocześnie stwierdzić, że muszą one wzajemnie na siebie oddziaływać, przynajmniej implicite. Jeśli epidemia rzeczywiście wybucha, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zbudzi uśpione przesądy. Żądza prześladowania skupia się najczęściej na mniejszościach wyznaniowych, zwłaszcza w czasie kryzysu.

Z drugiej zaś strony rodzaj oskarżeń, którym dał posłuch łatwowierny Guillaume, mógł spowodować rzeczywiste prześladowania. Tej miary poeta nie powinien był wyróżniać się krwiożerczością. Skoro daje wiarę opisywanym przez siebie wydarzeniom, to niewątpliwie wierzą w nie wszyscy ludzie, wśród których się obraca.

A więc tekst sugeruje, iż opinia publiczna jest w stanie nadmiernej ekscytacji i tym samym skłonna jest uwierzyć w najbardziej absurdalne pogłoski. Reasumując, tekst ukazuje nam sytuację sprzyjającą masakrom, które też, jak twierdzi autor, rzeczywiście zaistniały.

Kontekst zdarzeń niewiarygodnych potwierdza wiarygodność pozostałych, zmieniając tę wiarygodność w prawdopodobieństwo i vice versa. W kontekście zdarzeń wiarygodnych niewiarygodności pozostałych nie można traktować jako „funkcji fabularnej”, działającej bezzasadnie, li tylko dla satysfakcji tworzenia fikcji. Dostrzegamy tu działanie wyobraźni, to pewne; lecz nie działa tu jakaś nieokreślona wyobraźnia, ale wyobraźnia ludzi żądnych przemocy.

Pomiędzy poszczególnymi przedstawieniami  istnieją wzajemne uwarunkowania, wzajemna korespondencja, z której możemy sobie zdać sprawę przy zastosowaniu tylko jednej hipotezy. Tekst, który właśnie rozważamy, ma niewątpliwie źródło w rzeczywistym prześladowaniu przedstawionym z perspektywy prześladowców.

Perspektywa ta jest zdecydowanie myląca, jako że prześladowcy są przekonani o zasadności stosowanej przez siebie przemocy. Uznali się za karzące ramię sprawiedliwości, a więc są im potrzebne obarczone winą ofiary; jednakże perspektywa prześladowców zmusza ich w pewnym sensie do prawdomówności. Mówią prawdę, ponieważ pewność swych racji ośmiela ich do tego stopnia, że nie starają się ukryć żadnego szczegółu popełnionej zbrodni.

Wobec każdego utworu tego rodzaju mamy prawo zaniechać stosowania obowiązującej reguły, że wiarygodność całego tekstu nie może przewyższać wartości najmniej wiarygodnej informacji w nim zawartej. Skoro tekst opisuje okoliczności sprzyjające prześladowaniu, skoro przedstawione w nim ofiary są takie, jakich najczęściej poszukują prześladowcy, oraz, co nas jeszcze bardziej upewni, tekst przedstawia owe ofiary jako odpowiedzialne za tego typu zbrodnie, którymi prześladowcy z reguły obciążają prześladowanych, możemy być prawie pewni, że prześladowania były faktem. Jeśli sam tekst potwierdza realność prześladowań, nie ma powodów, aby to kwestionować.

Z chwilą kiedy domyślamy się rozumowania prześladowców, absurdalność oskarżeń nie obniża w naszych oczach waloru informacji zawartej w tekście, a wręcz podnosi jej wiarygodność jakkolwiek jedynie w tym, co dotyczy aktów gwałtu. Gdyby do historii zatruwania źródeł Guillaume dorzucił jeszcze historie o rytualnym dzieciobójstwie, jego sprawozdanie byłoby jeszcze bardziej niewiarygodne, lecz w niczym nie umniejszałoby to naszej pewności co do realności masakry, o której nam donosi.

Czym w tego rodzaju tekstach oskarżenia są mniej prawdopodobne, tym większe prawdopodobieństwo masakry: potwierdza ją psychologiczny kontekst, w którym mordowanie ofiar staje się wręcz nieuniknione. Z drugiej strony zestawienie dwóch tematów, masakry i epidemii, wskazuje na powstanie historycznego kontekstu, w którym nawet dociekliwy w gruncie rzeczy intelektualista mógłby potraktować poważnie opisywaną przez siebie historię o trucicielach. Przedstawienia prześladowców niewątpliwie kłamią, lecz zawarte w nich kłamstwa są zbyt typowe, jeśli idzie o prześladowców w ogóle, a szczególnie o prześladowców średniowiecza, abyśmy mogli nie potraktować jako prawdy tego, co nam mówi Guillaume w tych wszystkich punktach, w których potwierdza domysły sugerowane przez samą naturę swego zakłamania. Jeśli zaś idzie o prześladowania, o których domniemani prześladowcy sami nam donoszą, to nie ma powodu, by w nie wątpić.

Pewność naszą uzasadnia wzajemna zależność dwóch rodzajów danych. Gdyby współzależność ta nie występowała tak często, nasza pewność nie byłaby absolutna.

Jednakże częstotliwość jest zbyt duża, abyśmy mieli jakieś wątpliwości. Tylko autentyczne prześladowanie, widziane oczami prześladowców, może tłumaczyć regularność łączenia się tych danych. Nasza interpretacja wszystkich tego typu tekstów jest ze statystycznego punktu widzenia godna zaufania.

Statystyczny charakter owej ufności nie wynika bynajmniej li tylko z faktu akumulacji dokumentów o jednakowym stopniu niepewności. Jest ona wyższej próby.

Każdy dokument typu poematu Guillaume’a de Machaut posiada olbrzymi walor poznawczy, ponieważ znajdujemy w nim fakty wiarygodne i niewiarygodne wzajemnie w taki sposób podporządkowane, iż każdy z nich tłumaczy obecność drugiego.

Jeśli nasza pewność ma charakter statystyczny, to dlatego, że gdyby jakikolwiek dokument rozpatrywany był w oderwaniu od pozostałych, mogłoby zaistnieć podejrzenie, że jest dziełem fałszerza. Jakkolwiek jest to mało prawdopodobne, jest jednak możliwe w odniesieniu do jednego dokumentu. Zaś w przypadku wielkiej liczby jest to wykluczone.

Realistyczna, demistyfikatorska postawa współczesnego zachodniego świata wobec „tekstów o prześladowaniu», jest jedyną postawą słuszną i uzasadnioną, albowiem jest wynikiem bezbłędnej analizy; uwzględnia wszystkie dane przedstawione w tego typu tekstach. Nie wypływa ani z humanitaryzmu, ani z ideologii, lecz z czysto intelektualnych racji.

Taka interpretacja nie uzurpuje sobie bez mała jednomyślnej aprobaty, której stała się obiektem. Historia nie ma do zaofiarowania solidniejszych wyników analiz. Dla badacza „mentalności» świadectwo godne zaufania, inaczej mówiąc, świadectwo człowieka nie podzielającego urojeń niejakiego Guillaume’a de Machaut, nie będzie nigdy przedstawiało takiej wartości, jak niegodne zaufania świadectwo prześladowców, tym bardziej takich, którzy uczestniczyli w spisku.

Dokumentem absolutnie godnym zaufania, jako że jest on nieświadomie odkrywczy, jest dokument autorstwa prześladowców na tyle naiwnych, iż nie zatarli śladów swoich zbrodni, jak to czyni większość współczesnych prześladowców. Ci ostatni są na tyle przezorni, że nie pozostawiają żadnych dokumentów, które mogłyby posłużyć za dowód przeciwko nim.

Naiwnymi nazywamy prześladowców, którzy są dostatecznie pewni swojej słuszności – a także nie dość przezorni – aby fałszować lub cenzurować charakterystyczne dane dotyczące prześladowań. Są one ukazane w ich tekstach niekiedy pod postacią niezmienioną, a więc taką, która posiada bezpośrednią wartość poznawczą, a niekiedy pod postacią wprowadzającą w błąd, lecz również – choć pośrednio – odkrywczą.

Wszystkie dane są typowymi stereotypami, a kombinacja dwóch rodzajów stereotypów – prawdomówności i zakłamania – informuje nas o naturze tych tekstów.

* * *

Wszyscy umiemy już dzisiaj wytropić stereotypy prześladowcze. Istnieje na ten temat wiedza, która stała się rodzajem szablonu, ale wiek XIV jeszcze jej nie posiadał albo posiadał w minimalnym stopniu. Naiwni prześladowcy nie wiedzą, co czynią. Są zbyt mocno przekonani o czystości swego sumienia, aby świadomie zwodzić czytelników, i przedstawiają całą sprawę tak, jak ją widzą. Nie podejrzewają, że redagując swoje sprawozdanie dostarczają potomności broni przeciwko sobie.

Jest to także prawdziwe w przypadku niesławnych „polowań na czarownice” wieku czternastego i również prawdziwe dzisiaj w „zacofanych” regionach naszej planety. A więc tkwimy w pełni banału i czytelnik jest być może znudzony oczywistością tych wszystkich stwierdzeń. Niechaj mi to wybaczy, gdyż wkrótce sam się przekona, iż nic zamieszczałem ich bez powodu; wystarczy niekiedy minimalne przesunięcie, aby stało się czymś prowokacyjnym i wręcz niepojętym, to, co w przypadku Guillaume’a de Machaut jest sprawą oczywistą.

To, co mówię – moi czytelnicy mieli już okazję, aby się o tym przekonać – przeczy uświęconym zasadom, które wyznaje większość krytyków. Jestem bez przerwy upominany, że wobec tekstów nie można stosować gwałtu. W przypadku Guillaume’a de Machaut wybór jest prosty: albo dokonamy gwałtu wobec tego tekstu, albo pozwolimy, aby w dalszym ciągu tekst ten zadawał gwałt niewinnym ofiarom.

Niektóre zasady, mianowicie takie, które zdają się posiadać dzisiaj wartość uniwersalną, ponieważ stanowią jakoby znakomitą barierę zabezpieczającą przed wyskokami niektórych interpretatorów, mogą mieć fatalne konsekwencje. Notabene nie pomyśleli o tym ci wszyscy, którym się wydaje, iż uznając te zasady za niewzruszone wszystko już przewidzieli. Wszędzie i wszystkim głosi się pogląd, że pierwszym obowiązkiem krytyka jest respektowanie dosłowności tekstu. Czy można w pełni stosować tę zasadę wobec „literatury» niejakiego Guillaume’a de Machaut?

Inną współczesną ekstrawagancją, która daje zresztą mierne rezultaty w konfrontacji z tekstem Guillaume’a de Machaut, czy raczej odczytaniem, jakie wszyscy bez wahania stosujemy w jego przypadku, jest nonszalancja, z jaką nasza krytyka literacka raz na zawsze rozprawiła się ze zjawiskiem, które nazwała „punktem odniesienia". W żargonie lingwistycznym naszych czasów punktem odniesienia jest sama sprawa, o której tekst wydaje się mówić, a w naszym przypadku jest nią masakra Żydów jako winnych otrucia chrześcijan. Od dwudziestu lat słyszymy powtarzaną bez przerwy opinię, że punkt odniesienia jest prawie nieosiągalny. Nie jest skądinąd ważne, czy jesteśmy czy nie jesteśmy zdolni go dostrzec; zdawać by się mogło, że te naiwne starania o dotarcie do punktu odniesienia mogą ograniczyć badanie tekstów w możliwie najnowocześniejszym duchu.

Dzisiaj liczy się już tylko polegający na dwuznacznikach i glissandach dialog języka z nim samym. W postawie tej nie wszystko należy odrzucić, lecz stosując ją na sposób szkolny ryzykujemy tym, że Ernest Hoeppfner – wydawca Guillaume’a w szacownym Towarzystwie Dawnych Tekstów – zostanie uznany przez nas za niedościgniony wzór krytyka. W swoim wstępie pisze on istotnie o dworskiej poezji, natomiast nie wspomina słowem o masakrze Żydów podczas epidemii dżumy.

Cytowany wyżej passus Guillaume’a stanowi dobry przykład tego, co nazwałem w swojej książce Rzeczy ukryte od założenia świat  „tekstami o prześladowaniu”. Pod tym określeniem rozumiem sprawozdania o rzeczywistych i zazwyczaj kolektywnych aktach przemocy, sprawozdania redagowane przez oprawców, a więc w konsekwencji poddane charakterystycznym zniekształceniom.  Trzeba dostrzec te zniekształcenia, aby je sprostować i wykazać arbitralność wszystkich aktów gwałtu, które tekst o prześladowaniu przedstawia jako usprawiedliwione.

Nie musimy bynajmniej długo studiować sprawozdania z jakiegokolwiek procesu czarownic, aby zauważyć w nim taką samą kombinację danych rzeczywistych i wyimaginowanych – choć nieprzypadkowych – jaką dostrzegliśmy w tekście Guillaume’a de Machaut. Wszystko tam przedstawione jest jako prawda, ale my już w to nie wierzymy, jakkolwiek nic sądzimy, że wszystko jest nieprawdą.

I w tym przypadku akt oskarżenia wydaje się nam śmieszny, nawet jeśli sama czarownica uznaje go za uzasadniony lub jeśli podejrzewamy, iż jej zeznania były wymuszone torturami. Czarownica może z powodzeniem uznać siebie za prawdziwą czarownicę.



*

 

Fragment książki: René Girard - Kozioł ofiarny


Data utworzenia: 01/03/2023 @ 14:12
Ostatnie zmiany: 18/04/2023 @ 08:47
Kategoria : Religie a socjologia
Strona czytana 12766 razy


Wersja do druku Wersja do druku

 

Komentarze

Nikt jeszcze nie komentował tego artykułu.
Bądź pierwszy!

 
Trzecie Oczko
torah-verse.jpg62-hebrew.jpg62-tanah.jpg62-mezuzah.jpg62-menora-2.jpg62-tallit-prayer.jpg62-shofar.JPG62-gwiazda.jpg62-menora.jpg62-skull-cap.jpg62-Hasidic chicken.jpg62-tora.jpg62-hasyd.jpg62-tefilimTallit.jpg62-talit.jpg62-judaizm.jpg62-Hanukkah.jpg62-hanuka.jpg62-chalka.jpg62-szofar.jpg62-torah.jpg62-korona.jpg
Rel-Club
Sonda
Czy jest Bóg?
 
Tak
Nie
Nie wiem
Jest kilku
Ja jestem Bogiem
Ta sonda jest bez sensu:)
Prosze zmienić sondę!
Wyniki
Szukaj



Artykuły

Zamknij => WISZNUIZM <<==

Zamknij - Japonia

Zamknij BUDDYZM - Lamaizm

Zamknij BUDDYZM - Polska

Zamknij BUDDYZM - Zen

Zamknij JUDAIZM - Mistyka

Zamknij NOWE RELIGIE

Zamknij NOWE RELIGIE - Artykuły Przekrojowe

Zamknij NOWE RELIGIE - Wprowadzenie

Zamknij POLSKA POGAŃSKA

Zamknij RELIGIE WYMARŁE - Archeologia

Zamknij RELIGIE WYMARŁE - Bałtowie

Zamknij RELIGIE WYMARŁE - Manicheizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Konfucjanizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Satanizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Sintoizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Taoizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Zaratustrianizm

-

Zamknij EUROPA I AZJA _ _ JAZYDYZM* <<==

Nasi Wierni

 8994441 odwiedzający

 238 odwiedzających online