Religioznawstwo
Zagadnienia Religijne
Europa Pogańska
Azja
Hinduizm i odłamy
Judaizm i odłamy
Chrześcijaństwo i odłamy
Islam i odłamy
Afryka
Ameryka
Australia i Oceania

Rzym - Kolegium pontyfików - 1

Kolegium pontyfików - 1
Pontifex! wspaniałe brzmienie tej nazwy, przeniesionej z czasem na najwyższego dostojnika Kościoła katolickiego i żyjącej dzięki temu dotychczas, zatarło w świadomości ludzkiej wszelkie ślady jej pochodzenia, i to nie tylko u nas, ale już u starożytnych; kto jednak uprzytomni sobie, z jak skromnych początków powstał ów wielki, święty i wieczny Rzym, ten nie będzie zdziwiony, dowiedziawszy się, że i początki jego głównego kapłaństwa były równie skromne i nie zapowiadające późniejszego rozwoju.

A o tych początkach niezbicie świadczy etymologia, przejrzysta jak rzadko: ponti-fex pochodzi od pons i facere, tak samo, jak np. artifex od ars i facere; przeciw temu nic zgoła powiedzieć nie można. Ale jakiż jest związek między "robieniem mostu" i obowiązkami świętymi arcykapłana? Proszę przypomnieć sobie, co było powiedziane we wstępie o przyczynach, które mogły lub nawet musiały spowodować założenie Rzymu, szczególnie na str. 22: "Przeznaczeniem strategicznym Rzymu było bronić ze swoich siedmiu pagórków granicy tybrzańskiej; tego uczy pierwszy rzut oka na mapę Lacjum". Innymi słowy: pierwotny Rzym był rzeczywiście niby lewym przyczółkiem mostu nad Tybrem. Most zaś bywa u narodów przedmiotem kultu religijnego, którego ślady istnieją aż do dziś dnia w krajach katolickich: mam tu na myśli pobożny obyczaj polecania go opiece św. Jana Nepomucena, patrona mostów.

Cóż więc dziwnego, jeżeli most takiej ważności strategicznej, jakim był ów most nad Tybrem, dla którego ochrony została założona owa latyńsko-sabińska kolonia, dał powód do powstania głównego kapłaństwa tej kolonii? I to, co nam nasuwa topografia, jest całkowicie stwierdzone przez tradycję archeologiczną. Tym mostem był bowiem sławny w najdawniejszej historii Rzymu pons sublicius, niegdyś jedyny most miasta, łączący jego lewy brzeg z późniejszą dzielnicą Janiculum. Był to w samej rzeczy "most święty", jak go nazywa Dionizy z Halikarnasu (I 38); zbudowano go z samego tylko drzewa, bez domieszki żelaza, i to w taki sposób, żeby go można było w każdej chwili znieść, i czczono go i z tej i z tamtej strony, jak świadczy Warro, "nie małej wagi obrzędami". (1. L. V 83); to też zachowywano go i w czasach historycznych, pomimo, że wtenczas Rzym posiadał już sporo mostów kamiennych, wielokrotnie go odnawiając, jeżeli czas lub jaka siła zewnętrzna go uszkadzały - co, mówiąc nawiasem, zawsze było uważane za prodigium. Sądzę więc, że będzie rozsądniej poprzestać na tej jedynie naturalnej i zewsząd potwierdzonej etymologii, a nie uciekać się do innej, karkołomnej z punktu widzenia lingwistycznego, starając się ją pogodzić z rzeczywistym stanem rzeczy nie mniej karkołomnymi tłumaczeniami.

Pons sublicius

Bądź co bądź - w świadomości narodu rzymskiego kolegium pontyfików było uważane za bardzo starożytne; to też przypisywano jego założenie owemu królowi-kapłanowi, którym był Numa Pompiliusz. Pierwotną liczbą jego członków było pięć - tak przynajmniej świadczy Cycero (Rp. II 26); ponieważ jednak później tak w Rzymie, jak i w jego koloniach liczba ich była zawsze potrójna. przypuszcza się, że według tradycji - czy może tylko konstrukcji - na której jest oparte świadectwo Cycerona, pierwszym i głównym pontyfikiem był sam król, dopiero za czasów republikańskich zastąpiony przez tego, który właśnie, jako główny, nazywał się pontifex maximus. Że pierwotnie pontyfikami byli wyłącznie patrycjusze, rozumie się samo przez się; ale ich znaczenie polityczne, o którym będzie mowa za chwilę, doprowadziło do tego, że i oni zostali wciągnięci w wir walki stanów. Spór skończył się dopiero w r. 300 i, jak zawsze, zwycięstwem plebejuszów; w związku z tym liczba pontyfików została podniesiona do dziewięciu, z tym, że pięciu było plebejuszami, a tylko czterech należało do stanu niegdyś uprzywilejowanego. Ta liczba była kanoniczną w ciągu dwóch z górą stuleci; kiedy zaś Sulla, ów według własnego zdania zbawca i ponowny założyciel Rzymu (niż. § 46), przeprowadził swoją reformę całego ustroju państwowego, liczba pontyfików została raz jeszcze podniesiona, mianowicie do piętnastu, ale znowu z zachowaniem tej samej proporcji. Taki więc był skład kolegium w ostatnich czasach republiki: siedmiu patrycjuszów, ośmiu plebejuszów.

W tej samej walce stanów chodziło jednak nie o sam tylko skład świętego kolegium, lecz także i o sposób jego kompletowania. Pontyfikowie byli pierwotnie dożywotni: w razie śmierci jednego członka kolegium, pozostali obierali jego następcę przez kooptację. Można sobie łatwo wyobrazić, jaka ciągłość tradycji pontyfikalnej musiała być skutkiem tej metody, w jakim stopniu dobierane w ten sposób kolegium musiało mieć charakter zachowawczy; w takich warunkach nawet uprzystępnienie go plebejuszom niewiele znaczyło. Ale wprowadzić zamiast zasady kooptacyjnej zasadę elekcyjną, jak dla magistratów świeckich, było rzeczą ogromnie trudną: tu przecie wchodziło w grę to, co my z chrześcijańskiego punktu widzenia możemy nazwać dziedzicznością łaski. Wyjście, bardzo dowcipne, zostało znalezione dopiero w r. 104 przez trybuna ludowego, Cn. Domicjusza Ahenobarba: zgromadzenie ludowe uchwaliło jego propozycję, lex Domitia - żeby pontyfika obierały nie wszystkie 35 tryb, na które się dzielił naród, lecz ty]ko wylosowane każdorazowo 17, a więc największa mniejszość; a ponieważ wynik losowania był też uważany za przejaw woli boskiej, więc można było przypuścić, że bogowie nic nie będą mieli przeciw takiej zmianie. Sulla, co prawda, i tę lex Domitia unieważnił, ale po dwudziestu latach za konsulatu Cycerona została ona wprowadzona ponownie i trwała już do końca republiki.

Przyczyną zaś tych zabiegów plebsu i jego trybunów było, jak to przed chwilą powiedziałem, znaczenie polityczne działalności pontyfików. Co prawda, nie jest ono na pierwszy rzut oka jasne. "Pontyfikom", mówi Liwiusz (I 20.5), "polecił Numa wszystkie sprawy sakralne, mianowicie, jakiemi ofiarami, w jakie dni, w jakich świątyniach należy służyć bogom i również skąd należy czerpać środki na te obrzędy; tak samo i inne nabożeństwa publiczne i prywatne poddał ich uchwale, aby był taki człowiek, do którego by lud mógł się zwracać po radę, dbając o to, żeby nie powstał zamęt w prawie bożem (divinum jus) wskutek zaniedbania obrzędów ojczystych i przyjęcia obcokrajowych; i pragnął, żeby ci sami pontyfikowie uczyli nie tylko obrzędów służby bogom niebieskim, ale także praw żałobnych i sposobów ubłagania Manów i również, jak należy rozpoznawać i odkupywać (curare) prodigia, zesłane przez pioruny lub inne zjawiska."

 Jak widać stąd, wszystko, co mogło zabezpieczyć i państwu w jego całości i poszczególnym obywatelom pacem i fidem deorum, było ześrodkowane w ręku pontyfików; jeżeli więc mamy ich porównać z kapłaństwem izraelskim, to wypadnie powiedzieć, że łączą oni w sobie obowiązki i kapłanów właściwych i rabinów (proszę tu wspomnieć słowa Liwiusza: "aby był taki, do którego by lud mógł się zwracać po radę"); a w takich warunkach fakt szczupłej ich liczby w porównaniu z ogromną liczbą kapłanów izraelskich i zupełnej bezpłatności ich służby w porównaniu z sutymi dochodami tamtych - wyjdzie całkowicie na korzyść instytucji rzymskiej. Tu oczywiście ani o próżniactwie, ani o pasożytnictwie mowy być nie mogło [por. HJ I 249]. Raczej należy się dziwić, że w tej nieznacznej liczbie mogli oni sprostać swoim tak licznym i trudnym obowiązkom; po części im oczywiście pomagała ich, należy przypuścić, wybornie zorganizowana kancelaria - ci scribae pontificii, których liczba nie jest nam znana; był to jednak jak zobaczymy za chwilę, miecz bardzo obosieczny.

Zastanówmy się jednak nad wyszczególnionymi przed chwilą słowami Liwiusza, "aby był taki" i t. d.; świadczą one o tym, że w osobie pontyfików religia rzymska uprawiała to, co bez przesady można nazwać kierownictwem sumienia obywateli. Niewiele o tym słyszymy, gdyż odpowiednie sprawy wobec swego wyłącznie prywatnego charakteru nie zwracały na siebie uwagi historyków i polityków; coś niecoś jednak wiemy. Mogę się tu powołać na ironiczną - aluzję Cycerona w jego mowie "o swoim domu". Pikanteria sprawy, w której ta mowa została wygłoszona, polegała na tym, że ten sam Klodjusz, który niegdyś swoją rozpustą splugawił święte obrzędy Dobrej bogini, teraz szykanami o charakterze sakralnym stara się przeszkodzić zwrotowi gruntu zburzonego domu Cycerona jego prawemu właścicielowi. Otóż wobec tej przesadnej religijności Klodjusza Cycero, zwracając się do pontyfików, powiada: " Wejrzyjcie, pontyfikowie, na tego pobożnego człowieka i z łaski swojej - ponieważ jest to obowiązkiem dobrego pontyfika - nauczcie go, że religijność ma jednak swoje granice, że nie należy w niej przesadzać gorliwości" (105).

Te słowa, wypowiedziane mimochodem, rzucają jasny snop światła na mało nam znaną dziedzinę życia religijnego Rzymian. Widzimy takiego Kwirytę, który, przerażony zapewne jakimś złowróżbnym znakiem w swoim domu czy polu, zasięga rady pontyfika i od niego otrzymuje uspakajającą odpowiedź: nie bądź zabobonny, ten znak nic ci złego nie wróży. Grek w takich wypadkach zwracał się do egzegety: "Jeżeli", pisze Teofrast w swojej charakterystyce zabobonnego (Char. XVI), „mysz przegryzie mu worek z mąką - uda się do egzegety z zapytaniem, co ma uczynić, i, jeżeli ten mu powie, żeby oddał worek do naprawy skórnikowi, nie posłucha rady i w swoim imieniu złoży ofiarę błagalną" (RH 196). Czy Kwiryci zawsze słuchali rozsądnej rady swych pontyfików, tego naturalnie nie wiemy: istnienie bardzo podejrzanych piatrices (de Marchi I III) raczej świadczy o przeciwnym.
Bądź co bądź: widzimy dom pontyfika - lub, w ostatnich czasach, zapewne kilku pontyfików, wybranych ad hoc z pomiędzy członków kolegium - otwartym dla przychodzących po radę obywateli. To dotyczy na razie samego tylko Rzymu; o pozostałych miastach rzeczypospolitej tym bardziej świadectw nie posiadamy, nie należy jednak zapominać, że i one miały swoje sacra municipalia i odpowiednich kapłanów, czasami nawet z tytułem pontyfików.
Ale gdzież, może zapytać czytelnik, mamy tu znaczenie polityczne kolegium? No, na przykład w bardzo niewinnie brzmiącym u Liwiusza "w jakie dni".
To znaczy przecież, że od pontyfików zależało uznanie danego dnia za świąteczny lub powszedni. A więc przychodzi taki włościanin do Rzymu celem rozstrzygnięcia jakiejś swojej sprawy sądowej - i tu dopiero dowiaduje się, że przyszedł na próżno, gdyż dany dzień nie jest fastus. A gdyby nawet trafił szczęśliwie, nie był w stanie prowadzić swego procesu samodzielnie, gdyż do tego potrzebna była ścisła wiedza form procesualnych i przede wszystkim towarzyszących im formuł, w których ani jednego słowa nie wolno było opuścić, dodać lub zmienić, gdyż przez to unieważniłoby się cały proces; to były t. zw. legis actiones, które posiadali pierwotnie pontyfikowie. To znaczy: w ręku pontyfików znajdowało się powództwo cywilne, a z nim w rzeczywistości i prawo cywilne. Niema tu nic dziwnego: to samo mieliśmy przecież i w Etrurii, już nie mówiąc o Izraelu.

Oto jednak zdarzyła się przykra dla nich rzecz: w roku 304 znalazł się taki, co według Cycerona (Mur. 25) "wykuł krukom oczy, dał narodowi kalendarz, aby z niego się uczył znaczenia każdego dnia i z samych księgozbiorów prawniczych wydobył ich mądrość". "Wykuł krukom oczy" - gwoli przysłowiu wypadnie dopełnić: sam będąc krukiem; wiemy skądinąd, że był on scriba możemy się więc domyśleć, że jako taki służył w kancelarii pontyfików i dlatego miał wstęp do ich archiwum. Ten zdrajca nazywał się Cn. Flavius; był on wyzwoleńcem i jednocześnie sekretarzem prywatnym sławnego App. Klaudiusza Ślepego, tego samego, który przez swoje radykalne sprawowanie cenzury w r. 312 wzbudził taką niechęć optymatów, a w głębokiej starości, już będąc ślepym, przez swoją mowę w senacie uniemożliwił przedwczesne zawarcie pokoju z Pirrusem i skłonił kolegów do przetrwania aż do zwycięstwa.
Toteż uważano tego Appiusza za prawdziwego autora ogłoszonego przez Flawiusza podręcznika, który od niego nazywał się jus Flavianum i należał do najdawniejszych zabytków literatury rzymskiej; jego znaczenie prawnicze było jednak już za czasów Cycerona niewielkie, gdyż wówczas proces legislacyjny coraz bardziej ustępował miejsca nowoczesnemu procesowi formularnemu, zapoczątkowanemu w r. 125 przez lex Aebutia de legisaclionibus.
W ogóle od końca w. IV-go zaczyna się emancypacja prawa cywilnego z pod opieki pontyfików i jego sekularyzacja, dzięki której stało się ono wzorem prawa narodów nowożytnych; należy to porównać ze skostnieniem prawa Mojżeszowego w zaduchu halachy [HJ II 30], żeby zrozumieć zbawienność tego rozwoju. W tym samym kierunku działało i uprzystępnienie pontyfikatu plebejuszom w r. 300; pierwszy pontyfeks-plebejusz, Tyb. Korunkanjusz, jest uważany przez Cycerona za prawdziwego założyciela prawa pontyfikalnego, do którego, że tak powiem, przewietrzenia przyczynił się już przez to, że udzielał potrzebującym swych rad publicznie i uczył ochotników owego prawa.

Emancypacja prawa cywilnego z pod opieki pontyfików - to się łatwo mówi, ale wobec braku świadectw jest rzeczą trudną przedstawić obraz naoczny tego procesu. Przecie już w połowie w. V-go odbyła się kodyfikacja tego prawa w t. zw. XII tablicach; w bez mała o stulecie później została założona pretura, której przeznaczeniem było stosować, tłumaczyć i rozwijać to prawo. Co prawda w archiwum pontyfikalnym pozostawały przepisy ściśle sakralne, które wobec swej starożytności uchodziły za wydane jeszcze przez królów, t. zw. leges regiae; ich ogłoszenie nastąpiło dopiero w ostatnich czasach republiki, pomimo że za kodyfikatora uchodził rzekomy arcykapłan jej pierwszych czasów, Papiriusz (stąd nazwa jus Papirianum). Miało ono raczej filologiczne niż prawnicze znaczenie. Nie dziw jednak, że prawo pontyfikalne nadal pozostawało w kontakcie czasami ścisłym, czasami luźnym z prawem cywilnym. Sławny Kw. Mucjusz Scewola, pontifex maximus i mistrz Cycerona, był nie tylko autorem wielkiego (w 18 księgach) dzieła o prawie cywilnym, w którym, zdaje się, pierwszy tchnął w to prawo ducha filozofii greckiej, mianowicie stoickiej, - ale także twórcą aforyzmu, że nie może być dobrym pontyfikiem ten, kto nie zna prawa cywilnego (Cic. de legg. II 47).
Ten aforyzm dał powód do bardzo ciekawego sporu między Scewolą i jego uczniem Cyceronem, w którym - tak samo jak niegdyś w sporze między jeszcze żywym Scewolą a L. Krassem w słynnej causa Curiana - zaznaczyła się zasadnicza różnica między formalnym a realnym prądem w jurysprudencji rzymskiej.

Godłem bowiem prawa pontyfikalnego względem t. zw. sacra privata, t. j. sakralnych zobowiązań prywatnych osób wobec bogów, było sacra privata perpetua manento, który to przepis przyjął także i Cycero do swego projektu prawa sakralnego (de legg. II 22). Z punktu widzenia ściśle religijnego było to wcale logiczne; z punktu widzenia człowieczego też nienaganne w razie dziedziczności naturalnej: syn oczywiście chętnie będzie pełnił obrzędy, które od lat dziecinnych widział pełnionymi przez ojca, z którymi wiązał dobrobyt swego rodu. Oto jednak ta dziedziczność naturalna zostaje przerwana: człowiek, który pełnił dotychczas obrzędy, umiera bezdzietny, jego mienie przechodzi w ręce człowieka obcego żadnym sentymentem nie przywiązanego do owych rodowych sacra, które odczuwa tylko jako uciążliwe dla siebie zobowiązanie - stąd pochodzi, mówiąc nawiasem, charakterystyczne rzymskie przysłowie hereditas sine sacris w sensie: spadek przy najdogodniejszych warunkach.
Jaki więc będzie los tych sacra? - Z punktu widzenia religijnego (a ten dla prawa pontyfikalnego chyba powinien być miarodajnym) należy odpowiedzieć: powinny one razem z majątkiem przejść na spadkobiercę. Otóż tu do prawa pontyfikalnego wtrąca się prawo cywilne, wskazując drogi, którymi z krzywdą bogów sacra mogą być poniechane. Według bowiem zwyczaju rzymskiego spadkobierca ex testamento nigdy nie bywa jedynym: zawsze ma obok siebie innych współspadkobierców albo przynajmniej legatariuszów A więc na kogo mają przejść sacra? Oczywiście na głównego spadkobiercę. A kto jest tym głównym?
Znowu według zwyczaju: ten, co otrzymuje tyle, ile wszyscy inni razem. Wybornie; a więc urządźmy tak, aby otrzymał o jakąś drobną sumę mniej - i zostanie zwolniony, sacra zaginą. Czy tak, pyta tu Cycero, powinien rozumować pontyfeks? Nie, ale tak rozumuje cywilista - i takie są skutki połączenia prawa cywilnego z prawem pontyfikalnym. Znawcom prawa judejskiego ta metoda "oszukiwania bóstwa" jest dobrze znana [HJ I 170].

Jeszcze bardziej podobnym jest fortel w razie sukcesji córki: może ona przez uroczysty ślub, t. zw. koempcję wstąpić w małżeństwo fikcyjne z człowiekiem, który otrzyma nad nią t. zw. manus (t. j. prawo małżonka), a potem ją z tej manus wypuści: pierwszy akt uwolni ją od sacra jej przodków, które dzięki temu zaginą (detestatio sacrorum), drugi - uwolni także i od sacra męża, a więc da jej wolność zupełną. Oczywiście, żeby małżeństwo pozostało fikcyjnym, polecało się je zawierać z mężczyzną w wieku odpowiednio podeszłym (możemy się domyśleć, że za odpowiednim wynagrodzeniem). Nazywano takich drwiąco senes coemptionales (Mur. 27); wychodzili oni dobrze na tej dowcipnej operacji, spadkobierczyni jeszcze lepiej, pokrzywdzeni byli tylko bogowie, i to przez własnego pontyfika.

Przytoczone przykłady charakteryzują z jednej strony - zdrowy rozsądek Cycerona, z drugiej - ściśle prawniczy duch religii rzymskiej, przynajmniej w ujęciu pontyfikalnym. Co do tego ostatniego zresztą, to wypadnie w dalszym ciągu, jak czytelnik zobaczy, poczynić pewne zastrzeżenia; tymczasem przypatrzmy się bliżej działalności pontyfików. Główne jej strony wymieniłem wyżej słowami Liwiusza; zgadza się z nim Cycero, dzieląc dziedzinę prawa pontyfikalnego na następujące oddziały: l) de sacris, 2) de votis, 3) de feriis i 4) de sepulchris (de legg. II 47).

Co się tyczy pierwszego działu, obejmującego ofiary i modlitwy, to ogólna jego zasada brzmi w sposób następujący "do bogów przychodzić w czystości, trzymając się pobożności i usuwając przepych" (de legg. II 19). To prawo Cycero tłumaczy tak (ibid. 24): "...to znaczy, w czystości duszy, w której zawiera się wszystko. Nie lekceważy się przez to czystości ciała, lecz należy rozumieć to tak: ponieważ dusza jest daleko ważniejsza od ciała, my zaś dbamy o to, żeby zachowywać czystość ciała przed bóstwem, więc należy stosować to daleko bardziej do duszy".
Już miałem sposobność mówienia o tej zasadzie w innym miejscu [HJ II 274]; tu dodam, że mamy tu widocznie osnute na religijności greckiej rozwinięcie starej zasady pontyfikalnej, uwzględniającej tylko zewnętrzną, nie wewnętrzną czystość. Ta zaś czystość zewnętrzna miała oczywiście różne stopnie w zależności od charakteru aktu sakramentalnego, który miał być spełniony; ciekawe tłumaczenie znajdujemy w jednej elegii Tybulla, opisującej obrzędy pewnej uroczystości wiejskiej (II I, II):
 

Także i was oddalamy: niech świętych nie kala ołtarzy
Ten, co w rozkoszy snach spędził ostatnią swą noc.
Czystość miła jest bogom: przychodźcie więc w czystej odzieży;
Czysty też macie tu zdrój: czysta niech czerpie zeń dłoń!

"Czysty" odpowiada tu łacińskiemu castus; zwężenie znaczenia tego słowa w językach romańskich wskazuje już na to, jakiego rodzaju czystość przede wszystkim tu wchodziła w rachubę.

Co do ofiar zresztą, to przepisy tu były niezliczone: jakie ofiary, komu, kiedy, gdzie. My coś o tym wiemy, większej części zapewne nie, ale rozwodzić się o tern nie warto. Ciekawe jest zastosowanie ofiarnego zwierzęcia do danego bóstwa o do płci (diis feminis feminas, mares maribus hostias immola re), barwy (bogom niebieskim białe, podziemnym czarne, bóstwom ognia rude), i innych przymiotów (bóstwom ziemi ciężarne samice); nie wiemy tylko, od jakiego czasu datuje się ta dyferencjacja, nie zupełnie licująca z nieokreślonością najdawniejszej religii rzymskiej co do zewnętrznego wyglądu bóstwa.
Ciekawy jest dalej obyczaj rzymski modlenia się podczas ofiary z głową nakrytą, niezgodny z obyczajem greckim, wymagającym przeciwnie odkrycia głowy, natomiast dziwnie zgodny z istniejącym dotychczas obyczajem żydowskim. Ale to ostatnie podobieństwo jest tym razem raczej przypadkowe - Rzymski bowiem obyczaj tłumaczy się najlepiej obawą złego omen, ponieważ według wiary rzymskiej omen niezauważone przez modlącego się nie ma dla niego znaczenia - mamy tu więc charakterystyczną dla religii rzymskiej deisidaimonia - podczas gdy obyczaj żydowski najłatwiej wytłumaczyć znaną zasadą: nie będziecie robili tak, jak robią narody.
(...)

* * * * * *

część druga

fragment książki: Tadeusz Zieliński - Religia Rzeczypospolitej Rzymskiej, cz.2

Książkę w całości można przeczytać tutaj dzięki uprzejmości Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej


Data utworzenia: 20/07/2012 @ 20:22
Ostatnie zmiany: 22/07/2012 @ 01:22
Kategoria : Rzym
Strona czytana 20156 razy


Wersja do druku Wersja do druku

 

Komentarze

Nikt jeszcze nie komentował tego artykułu.
Bądź pierwszy!

 
Trzecie Oczko
62-mezuzah.jpg62-talit.jpg62-Hanukkah.jpgtorah-verse.jpg62-judaizm.jpg62-Hasidic chicken.jpg62-tefilimTallit.jpg62-tallit-prayer.jpg62-hasyd.jpg62-korona.jpg62-hanuka.jpg62-shofar.JPG62-torah.jpg62-tora.jpg62-hebrew.jpg62-skull-cap.jpg62-gwiazda.jpg62-menora-2.jpg62-szofar.jpg62-tanah.jpg62-chalka.jpg62-menora.jpg
Rel-Club
Sonda
Czy jest Bóg?
 
Tak
Nie
Nie wiem
Jest kilku
Ja jestem Bogiem
Ta sonda jest bez sensu:)
Prosze zmienić sondę!
Wyniki
Szukaj



Artykuły

Zamknij => WISZNUIZM <<==

Zamknij - Japonia

Zamknij BUDDYZM - Lamaizm

Zamknij BUDDYZM - Polska

Zamknij BUDDYZM - Zen

Zamknij JUDAIZM - Mistyka

Zamknij NOWE RELIGIE

Zamknij NOWE RELIGIE - Artykuły Przekrojowe

Zamknij NOWE RELIGIE - Wprowadzenie

Zamknij POLSKA POGAŃSKA

Zamknij RELIGIE WYMARŁE - Archeologia

Zamknij RELIGIE WYMARŁE - Bałtowie

Zamknij RELIGIE WYMARŁE - Manicheizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Konfucjanizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Satanizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Sintoizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Taoizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Zaratustrianizm

-

Zamknij EUROPA I AZJA _ _ JAZYDYZM* <<==

Nasi Wierni

 8993649 odwiedzający

 220 odwiedzających online