Religioznawstwo
Zagadnienia Religijne
Europa Pogańska
Azja
Hinduizm i odłamy
Judaizm i odłamy
Chrześcijaństwo i odłamy
Islam i odłamy
Afryka
Ameryka
Australia i Oceania

Rzym - Wierzenia i religie w Cesarstwie Rzymskim

Wierzenia i religie w Cesarstwie Rzymskim
UPADEK TRADYCYJNEJ RELIGII

Ważne zjawisko duchowe dominuje nad życiem epoki Cesarstwa, mianowicie pojawienie się religii indywidualnej, będące rezultatem opanowania Rzymu przez wschodni mistycyzm. Oczywiście rzymski Panteon istnieje nadal, pozornie niezmieniony, a ceremonie, które od wieków odbywały się tu w dniach oznaczonych przez pontifeksów w ich świętym kalendarzu, toczą się dalej zgodnie ze zwyczajem przodków. Nie przyciąga jednak Panteon ludzkich umysłów i choć ma jeszcze swoich kapłanów, to brak mu już wiernych. Religia rzymska ze swymi bogami bez wyrazu i bezbarwnymi mitami o prostej fabule, podsuniętej przez pewne szczegóły latyńskiej topografii lub zaczerpniętej po prostu z opowiadań o przygodach, które przydarzyły się Olimpijczykom w greckiej epopei, z modlitwami wyrażonymi stylem kontraktów handlowych, suchymi jak akta sądowe, ze swoim brakiem zainteresowań metafizycznych i obojęt­nością na wartości moralne, z ograniczonym nieciekawie polem działania, ograniczonym do spraw państwa i polityki — mroziła wszelkie porywy wiary przez swój przemyślany chłód i prozaiczny utylitaryzm. Mogła ona co najwyżej dodać odwagi żołnierzom wobec niebezpieczeństw wojny, a rolników wesprzeć w obliczu szkód, wyrządzonych przez niepogodę, w mieniącym się różnorodnymi barwami Rzymie II w. n. e. straciła ona jednak władzę nad sercami.

Niewątpliwie gmin nie przestał bynajmniej okazywać najżywszego zainteresowania dla świąt bogów, na które łożyły chętnie kasy publiczne, lecz Gaston Boissier grzeszy nadmiarem optymizmu, kiedy uważa to za objaw pobożności. Wśród rozrywek, którym oddają się biedni ludzie, są takie, które podobają im się więcej, ponieważ „są weselsze, bardziej hałaśliwe i wydają się dla nich odpowiedniejsze". Byłoby więc błędem łudzić się co do istoty uczuć, które wzbudzają w nich tego rodzaju obchody; a zwłaszcza z ich zamiłowania do pijatyk i tańców, które corocznie towarzyszyły odbywającemu się nad Tybrem świętu Anny Perenny , wyciągać wnioski o przemyślanej szczerości ich uwielbienia dla tej prastarej bogini latyńskiej — byłoby w tym samym stopniu nierozsądne, co mierzyć zasięg i żywotność katolicyzmu w Paryżu na podstawie licznego udziału Paryżan w wieczerzy wigilijnej. Bez wątpienia nie brak także dowodów, że za cesarstwa mieszczaństwo rzymskie ciągle jeszcze wytrwale wypełniało swoje obowiązki wobec bogów uznanych przez państwo. Na pierwszy rzut oka wydaje się na przykład, że taki „konserwatysta " jak Juwenalis, który popisuje się swym wstrętem do obcych zabobonów, jest całą duszą przywiązany do ojczystej religii, i można sądzić, że żywi dla niej głębokie uczucie, gdy się czyta śliczny początek XII satyry, w którym opisał on z cudowną świeżością przygotowania do ofiary ku czci Trójcy Kapitolińskiej.
„Słodszy jest dla mnie, Korwinie, niż moje urodziny ten dzień, w którym ołtarz na murawie czeka, odświętny, na obiecane bogom zwierzęta. Prowadzę dla Królowej jagniątko białe jak śnieg; drugie, o podobnym runie, ofiarowane będzie bogini, która w czasie walki wkłada na siebie zbroję Gorgony libijskiej. Nieco dalej przeznaczona dla Jowisza Tarpejskiego ofiara, swawoląc, szarpie i wstrząsa swym powrozem i groźnie nastawia czoło — dzielny byczek odpowiedni już na ołtarz, do świątyni. Pokropi go się więc czystym winem; wstydzi się on teraz ssać wymiona swej matki i swymi wyrzynającymi się rogami trąca pnie drzew. Gdybym miał duży majątek, mogący sprostać mym chęciom, to przyprowadziłbym na ofiarę byka większego niż Hispulla: chcę bo­ wiem uczcić powrót przyjaciela, który pełen jest jeszcze lęku z powodu przeżytych niebezpieczeństw i który dziwi się, że jeszcze żyje."

Przeczytajmy jednak uważnie te wspaniałe wiersze. Nie ku bogom wznosi się ich tkliwa żarliwość: zwraca się ona do wiejskiego krajobrazu, który stanowi tło przygotowywanej ofiary, do zwierząt domowych, które Juwenalis ma wybrać spośród trzody na ofiarę i których piękność ocenia jako właściciel i jako poeta; przede wszystkim wreszcie do przyjaciela, którego niespodziany powrót zamierza poeta uroczyście obchodzić. Zaproszony, czytając ten powabny i pogodny opis, rozkoszować się będzie z góry wonią biesiady, wydanej na jego cześć w dowód radości. Jeśli chodzi o bóstwa, które zajmują dalsze tło obrazu, to muszą się one zadowolić albo skromną peryfrazą, jak na przykład Minerwa, albo, jak Królowa Junona — swym zwykłym tytułem, albo po prostu czysto geograficznym epitetem, przypisanym Jowiszowi, którego świątynia na Kapitolu stała, jak wiadomo, nad Skałą Tarpejską. Sam Juwenalis byłby w kłopocie, gdyby musiał dać jakieś wyjaśnienia na temat ich postaci. Rysy ich zatarły się w jego oczach; byli dla niego już tylko istotami, które przeniósł en bloc do mitologii: czyż nie pisał bowiem, „że w to, iż są gdzieś many i królestwo podziemne, i żerdź Charona, i czarne żaby w otchłani Styksu i że jedna łódź może wystarczyć do przeprawienia tylu milionów zmarłych — w to nawet dzieci już nie wierzą, z wyjątkiem tych, które nie mają jeszcze odpowiedniego wieku, by opłacić sobie wejście do Łaźni..."

W gruncie rzeczy zresztą sceptycyzm Juwenalisa był zjawiskiem ogólnym. Objął on szerokie rzesze ludności; ci, którzy byli ożywieni najlepszymi chęciami, wskazują z ubolewaniem na obojętność większości obywateli dla tych bogów rzymskich, którzy mają teraz „nogi spętane" — pedes lanatos. Sceptycyzm ten głosiły bez wahania wielkie damy — stolatae — które ,,za nic mają Jowisza". Podzielali go najwybitniejsi i najbardziej konformistycznie nastawieni obywatele z czasów Juwenalisa. Jeśli istotnie tacy wielcy panowie jak Tacyt czy Pliniusz Młodszy byli tak jak Juwenalis lub nawet w większym stopniu „praktykujący", to nie byli jednak bardziej niż on „wierzący". Tacyt, który był za Domicjana pretorem, a za Trajana konsulem i prokonsulem w Azji, musiał z konieczności brać udział w obrzędach powszechnie uznawanego politeizmu, a jego niechęć do Żydów dorównuje chyba niechęci Juwenalisa. To właśnie upewnia nas o jego ortodoksyjności. Jest jednak coś, co nas niepokoi pod tym względem. U tych samych Żydów, do których czuje odrazę, nie waha się Tacyt chwalić pośrednio wiary w jednego „wiecznego i najwyższego Boga, którego wizerunków nie wolno odtwarzać i który jest niezniszczalny". W Germanii znów nie kryje swego podziwu dla barbarzyńskiego szczepu, który nie godzi się na zamykanie swych bogów w murach ani na przedstawianie ich w ludzkim kształcie z obawy, aby nie urazić ich majestatu, szczepu, który woli poświęcić im dla celów kultowych puszcze i lasy swego kraju i dla którego „owe tajemnicze samotnie, gdzie czci swych bogów nie widząc ich, zdają się utożsamiać z samym bóstwem". Nie wyrażona w słowach, ale oczywista w obu tych przypadkach sympatia świadczy, że Tacyt nie był zupełnie szczerym poganinem.

Jego przyjaciel Pliniusz Młodszy wykazuje nie mniejsze przywiązanie do form religijnych, do których, ze względu na ich starożytność i powagę państwa, które je uświęciło, nagiął swe obyczaje i podporządkował swe gesty, lecz odmówił im jednocześnie wewnętrznego przyzwolenia swej świadomości. Gaston Boissier przytacza jako dowód religijności Pliniusza list, w którym opisuje on szczegółowo swemu przyjacielowi Romanusowi urok, jaki roztacza w cieniu cyprysów źródło Klitumna i stara świątynia, gdzie Jowisz wydaje swe wyrocznie. Istotnie jest to pełna wdzięku stronica, ale wywodzi się ona z tego samego natchnienia, co wiersze Juwenalisa, które dopiero co przytoczyliśmy. Jest świeża jak one i jak one wy­raża uczucie głębokiego wzruszenia, które wywołuje w miłośnikach natury oglądanie ładnego krajobrazu. Nie dba jednak o pobożne praktyki, które się na tle tego pejzażu odbywają, i kończy się pociskiem wymierzonym w dewotów, którzy przybyli tu, aby te praktyki wypełnić:
„Tutaj, Romanusie, możesz się czegoś nauczyć, bowiem odczytasz tu wiele napisów, wyrytych przez tłumy ludzi na wszystkich kolumnach i na każdym murze ku czci źródła i boga. Wiele rzeczy wzbudzi w tobie zdziwienie. Niektóre wywołają śmiech. Albo raczej, ponieważ jesteś dobrze wychowany, nie będziesz się śmiać z niczego."

W innym miejscu swojej korespondencji okazuje Pliniusz gotowość wzniesienia, zgodnie z radą wyroczni, kaplicy Cerery w jednej ze swych posiadłości w Toskanii. Jednakże sposób, w jaki zwierza się ze swego projektu architektowi, świadczy nie tyle o czci ku bogini, co o trosce o wiernych. Pliniusz przewiduje kupno nowej „Cerery", ponieważ „w obecnym posągu, drewnianym i bardzo starym, brak niejednego kawałka". Przede wszystkim jednak myśli o zbudowaniu kolumnady w pobliżu świątyni, gdyż, jak dotąd, odwiedzający nie mają w pobliżu „żadnego schronienia przed słońcem i deszczem". Więcej także niż łask Cerery pragnie Pliniusz przychylności swoich osadników, i troska, z jaką stara się o ułatwienie im pielgrzymek, w tym samym stopniu świadczy o jego własnych przekonaniach, co o przekonaniach Woltera jego pilne staranie o nabożeństwa religijne w jego dobrach w Ferney.

Istnieją zresztą inne jeszcze dowody, aby wykazać głęboką obojętność Pliniusza Młodszego wobec kultów, choć w zasadzie wypełniał nakładane przez nie obowiązki. Odczytajmy list, w którym oznajmia o swej kooptacji do kolegium augurów. Radość, jaką z tego powodu odczuwa, ma charakter całkowicie świecki. Zaledwie robi aluzję do świętej władzy, jaką go obdarza ta godność — sacerdotium piane sacrum; nie kładzie także nacisku na niezrównany przywilej, do którego odtąd ma prawo, mianowicie przywilej tłumaczenia znaków boskiej woli, pouczania urzędników i samego cesarza o znaczeniu wróżb. W posłannictwie tym, którego nadprzyrodzone brzemię człowiek pobożny przyjąłby w trwodze i radości, najbardziej godne pozazdroszczenia wydaje mu się to, że zostało mu ono powierzone na całe życie — insigne est quod non adimitur viventi; następnie, że przypadło mu w udziale z polecenia Trajana, że uzyskał je w zastępstwie Frontinusa i — przede wszystkim — że piastował je niegdyś tak wspaniały mówca jak M. Tuliusz Cycero. Zadowolenie, jakim się napawa Pliniusz Młodszy, nie ma więc w sobie nic religijnego. Jest to zadowolenie dworaka, światowca, literata, a nie człowieka wierzącego. Pliniusz Młodszy cieszy się, że został mianowany augurem, prawie w ten sam sposób, jak dzisiejszy pisarz czuje się szczęśliwy z powodu przyjęcia do Akademii Francuskiej; i jeśli go dobrze zrozumiemy, to widzimy, że urzędy kapłańskie stały się dla rzymskich dostojników czymś w rodzaju „akademii".

Nawet zapał, jaki wywoływał początkowo kult cesarza, ostygł z czasem i stał się tylko najnowszą i najlepiej zmontowaną częścią państwowej machiny, która szła swoim rozpędem, a którą opuściła dusza. Upadek Nerona, na którym wygasła rodzina Augusta, zadał temu kultowi cios nie do naprawienia pozbawiając go dynastycznej podpory, a z dynastią właśnie w monarchiach diadochów było związane ubóstwienie królów (basileis). Parweniusz, który miał nadzieję stworzyć nową dynastię, Wespazjan, symulował w Egipcie cudotwórczą moc, w Rzymie jednak nie pozwalał na takie o sobie mniemanie i znany jest dowcip, który odważył się powiedzieć, będąc w agonii, na temat swojej przyszłej apoteozy; „Czuję, rzekł śmiejąc się, że właśnie staję się bogiem." Zamordowanie jego syna, Domicjana, który zapominając o swym pochodzeniu żądał dla siebie nawet w Italii tytułu „ Pana " i „Boga", dominus et deus, wykazało niebawem, jak bardzo usprawiedliwiony był ojcowski sceptycyzm. Religia cesarska przeżyłaby, być może, zbrodnie „łysego Nerona", gdyby miał on w ręku dostatecznie długo i dostatecznie wiele pieniędzy, aby wzbogacać pretorianów i zjednywać sobie motłoch rzymski. Ukaranie jego zbrodni doprowadziło religię do upadku, spostrzeżono bowiem, że o ile rokosze wojskowe mogły obwoływać cesarzy, to wystarczył jeden spisek pałacowy, aby obalić władcę, którego boskość ona właśnie postulowała. Za czasów pierwszych Antoninów kult cesarzy pojawia się już tylko jako pretekst do hulanki, symbol lojalności lub klauzula stylistyczna. Trajan, zaraz po swoim wstąpieniu na tron, ogłosił boskim — divus — zmarłego Nerwę, swego przybranego ojca, lecz zatroszczył się o to, aby sprowadzić ten wypadek do skali ludzkiego prawdopodobieństwa. Nie tylko więc zastrzegał zaszczyt apoteozy jedynie dla zmarłych, lecz widział w niej najwyższą nagrodę państwa dla jego dobroczyńców; pozostawiając następnie swemu chwalcy troskę o dokładne określenie laickiego ducha, którym był ożywiony, gdy przystępował do tej formalności będącej dowodem dobrej administracji ogólnej, pozwolił Pliniuszowi Młodszemu oświadczyć senatorom, że najpewniejszym potwierdzeniem boskości zmarłego cezara jest jego dobry następca — certissima divinitatis fides est bonus successor — a do formuły publicznych modlitw, zanoszonych do bogów o jego życie i zdrowie, dodał to zastrzeżenie, że będą one z pewnością wysłuchiwane tylko wówczas, jeśli będzie zarządzał Rzeczpospolitą dobrze i ku ogólnemu pożytkowi: si bene rem publicam et ex utilitate omnium rexerit.

Byłoby niesprawiedliwością nie uznać szlachetnych pobudek tego rodzaju polityki. Ale jednocześnie naiwnością byłoby sądzić, że nadawała się ona do porywów i wzlotów. Nie były to już te czasy, kiedy to zwycięzca spod Akcjum, który położył kres wojnom domowym i dał Rzymowi pokój oraz panowanie nad światem, przyjmując jako wyraz hołdu tytuł Augusta, stawał tym samym poza i ponad resztą ludzi i wznosił się, wśród entuzjazmu tłumów i pieśni poetów, do rzędu bogów; nie były to już czasy, kiedy łatwowierny lud wyobrażał sobie, że śledzi na niebie ponad Rzymem, wzdłuż torów komety, drogę boga-Cezara, swego ojca, poprzez niebieskie sklepienie; czasy, w których każdy, od ostatniego obywatela do cesarskiego potomka-spadkobiercy tronu, przypisywał opiece jego syna-Tyberiusza moc ożywiającą plany dowódców i zapewniającą im niewątpliwe powodzenie, prawie w ten sam sposób, jak w naszych czasach admirał japoński przypisze swoje zwycięstwo pod Czuszimą rozumowi mikada. Teraz osoba i dzieje cesarza zostały sprowadzone na ziemię. Jeśli przez siłę przyzwyczajenia i nakaz ceremoniału skromni poddani powoływali się na „boski dom" i „boskie postanowienia" cezara, to większość zdawała sobie sprawę, że nie było już, mówiąc ściśle, „domu" cesarskiego, a najwięksi weredycy dając wyraz swej wdzięczności, sławili w cezarze po prostu „jego niestrudzoną troskę o dobro ludzkości". Nawet sami cesarze, najwyżsi słudzy państwa, uświadamiali sobie, że zdobycie władzy jest dla nich ostatnim niejako awansem. Trajan tak mało dbał o otaczanie swych czynów nimbem nadprzyrodzoności, że tym więcej chlubił się ze swego pobicia Germanów przed wstąpieniem na tron, iż wówczas nikt nie mógł go jeszcze uważać za syna boga: necdum dei filius (erat). Przejrzyjmy zresztą jego Panegiryk; monarchia, którą założył, jest tu odmalowana na każdej stronie jak najlepsza z republik. Miała w niej powstać, zgodnie z terminologią rządów poprzednich, nowa forma rządu, w której po raz pierwszy, według wyrażenia Tacyta, wolność szłaby w parze z pryncypatem. Ale przez fatalną kompensatę religia cesarska miała w niej ostatecznie zatracić, w Rzymie przynajmniej i w kołach senackich, swoją transcendentność i całkowicie się zsekularyzować. I mimo powrotu światłego despotyzmu z pewnością ani drwiąca poufałość Hadriana, ani usuwanie się w cień Antonina Piusa, ani stoickie poddanie się wyrokom Opatrzności praktykowane przez Marka Aureliusza nie rozbudzą już w sercach tego wzruszenia, które wywoływał w nich niegdyś kult Augusta.

WZROST WPŁYWÓW MISTYKI WSCHODNIEJ

Wiara jednakże nie zanikła w Rzymie, ani się nawet nie zmniejszyła. Wręcz przeciwnie. W miarę jak umysły ludzkie z powodu braków w wykształceniu, które nie miało już w sobie nic racjonalnego i nie wykazywało żadnego związku z rzeczywistością, ubożały i stawały się bezbronne, religia rozszerzała pole swojego działania, a jej siła rosła. Wiara rzymska zmieniła jedynie swoją orientację i swój przedmiot. Odsunęła się ona od oficjalnego politeizmu, a schroniła w „kapliczkach", które zakładały teraz sekty filozoficzne, i w bractwach, gdzie celebrowano misteria wschodnich bogów. Tu właśnie wierni zaspokajali swą ciekawość i znajdowali wytchnienie od niepokoju, tu otrzymywali wyjaśnienie zagadki świata, reguły postępowania, wyzwolenie od zła i śmierci. Tak więc w II w. n. e. jesteśmy świadkami tego paradoksu, że Rzym, w momencie kiedy jego religia państwowa przestała żyć w ludzkiej świadomości, zaczął mieć własne życie religijne w dzisiejszym znaczeniu tego terminu.

Te przeobrażenia, przygotowywane od dawna i mające ogromne znaczenie, są rezultatem wpływów hellenistycznych, którym Rzym od dwóch wieków ulegał nie zdając sobie nawet z tego sprawy i które sprawiły ostatecznie, że wschodnie dogmaty objawione i pouczenia greckiej filozofii splotły i zrosły się nawzajem w jedną całość. W epoce, o której mowa, filozofia grecka, wygnana ze swych katedr, przyjmuje w Rzymie postać i nabiera znaczenia religii zarówno w oczach swych nauczycieli, którzy stają się prawdziwymi kierownikami sumień, jak i adeptów, dla których wyznacza normy działania i dyktuje wszystko aż do strzyżenia brody i kroju ubrania włącznie. Jeśli nawet, jak w epikureizmie, przeczy ona istnieniu życia pozagrobowego i skazuje Nieśmiertelnych na bezczynność w międzyświatach, to jednak wyzwala od lęku przed śmiercią i ustanawia dla swych zwolenników nabożne święta, których „bohaterami" są „założyciele" epikureizmu i które obejmują te same hymny i te same ofiary co ceremonie ku czci bogów. Jeśli nawet jej głosiciele są Grekami z Aten lub Rzymianami mówiącymi i piszącymi po grecku, to jednak nie da się ukryć wschodniego tła spekulacji, w których pogrążona jest jej dialektyka. Joseph Bidez wykazał, co zawdzięcza stoicyzm nie tylko Semitom, którzy go propagowali, ale także wierzeniom semickim; jest także rzeczą pewną, że neopitagoreizm, głoszony w Rzymie przez Nigidiusza Figulusa, uległ głębokim przeobrażeniom pod wpływem myśli aleksandryjskiej.

Z drugiej znów strony podobieństwa, na które zwrócił uwagę Franz Cumont, pomiędzy kultami tak różnymi, jeśli chodzi o pochodzenie, jak kult Kibeli i Atysa, Mitry, Baala, Dea Syria, Izydy i Serapisa, są zbyt liczne i wyraźne, ażeby nie spostrzec jakiegoś wspólnego dla nich wszystkich tła. Niezależnie od tego, czy pochodzą z Małej Azji, czy z Iranu, z Syrii czy z Egiptu, czy są męskie, czy żeńskie, czczone według rytuałów krwawych czy bezkrwawych — bóstwa „wschodnie", które spotykamy w Rzymie cesarskim, mają cechy identyczne, a ich koncepcja wykazuje wiele rysów wspólnych i pokrywających się wzajem­ nie. Są to bogowie, którzy nie przejawiają bynajmniej nieczułości na cierpienie, przeciwnie — cierpią, umierają i zmartwychwstają; dotyczące ich mity obejmują Kosmos i zamykają w sobie jego tajemnicę; są to bogowie, których astralna ojczyzna panuje nad wszystkimi krajami ziemi i którzy tylko swym wtajemniczonym, ale już bez różnicy narodowości i stanu, zapewniają opiekę zależnie od czystości każdego z nich.

Próżny byłby wysiłek wysnucia na podstawie łączących te bóstwa podobieństw jakiejś określonej koncepcji o jednolitej mentalności ludów Wschodu, które je stworzyły. Prawda wygląda w ten sposób, że żadna z tych religii „ orientalnych " nie dotarła do Italii inaczej jak po długiej uprzedniej aklimatyzacji w kraju greckim lub zgrecyzowanym; sprowadzone przez hellenizm, nazajutrz po podbojach Aleksandra, przekroczyły one granice Italii dopiero po zrzuceniu z siebie najcięższego bagażu i przejęciu zamiast niego filozofii kosmopolitycznej. Stąd pochodzi jednolity koloryt, którym zostały podbarwione, stąd dostosowanie — przy pomocy symbolizmu, którego znaki nie różnią się między sobą — ich poszczególnych mitów do idei bóstwa powszechnego. Stąd dalej wypływa ich zależność od astrologii, wyraźnie widoczna zarówno na promienistym diademie Atysa w Ostii, jak i na większości naszych mithraea, czy też na suficie świątyni Baala w Palmirze, gdzie orzeł Dzeusa rozpościera swe skrzydła w kole konstelacji zodiakalnych. Stąd wreszcie wynika łatwość, z jaką Rzymianie uwierzyli w bogów Wschodu, uwierzyli nie tylko dlatego, że Wschód był ludny i bogaty, lecz dlatego, że cywilizacja hellenistyczna, którą również Rzym był przeniknięty, zmieniła jednolicie kulty, przybyłe ze wszystkich krajów Wschodu, na swoją modłę i pod naciskiem własnych skłonności duchowych.

W II w. n. e. kulty te opanowują właśnie Rzym. Kulty pochodzenia małoazjatyckiego zostały tu wprowadzone przez reformę, którą ogłosił cesarz Klaudiusz. Kulty egipskie, usunięte za Tyberiusza, zostały oficjalnie przyjęte przez Kaligulę, a świątynia Izydy, zniszczona przez pożar w 80 r. n. e., została odbudowana przez Domicjana z wielkim przepychem, o czym świadczą zachowane obeliski, stojące częściowo na placu Minerwy, częściowo w jego najbliższym otoczeniu, przed Panteonem, oraz ogromne posągi Nilu i Tybru, które podzieliły między siebie Muzeum Watykańskie i Luwr. Od połowy I wieku Hadad i Atargatis, bogini syryjska — jedyne bóstwa, którym Neron, odrzucający wszystkich innych bogów, pozwolił składać cześć — posiadali w Rzymie świątynię, którą odnalazł Paul Gauckler w 1907 r., a która znajdowała się na prawym brzegu Tybru, poniżej Lucus Furrinae, na Janikulum. Jest wreszcie rzeczą pewną, że w epoce Flawiuszów wzniesiono świątynię Mitry w Rzymie i Kapui, Liczne zgromadzenia, które oddawały cześć tym różnorodnym bogom, nie tylko współistniały z sobą zgodnie, ale stowarzyszały się nawet dla zjed­ nywania sobie nowych wyznawców. W Ostii czciciele Atysa i Mitry nabyli, jak się zdaje, wspólnym kosztem plac, na którym wznieśli obok siebie swoje budowle kultowe. W świątyni Janikulum bóstwa syryjskie żyły w zgodzie z greckimi i egipskimi. Pomiędzy tymi różnymi religiami więcej było podobieństwa i wspólnoty niż rywalizacji. Wszystkie one były obsługiwane przez kapłanów, ściśle odseparowanych od tłumu profanów; nauka ich opierała się na objawieniu, a swój autorytet zawdzięczali specjalnym strojom i trybowi życia. Wszystkie te religie nakładały na swych mistów obowiązek wstępnych wtajemniczeń i okresowej, mniej lub bardziej ścisłej, ascezy. Wszystkie wykładały, każda na swój sposób, te same spekulacje astralne i monoteistyczne, głosiły to samo posłannictwo nadziei.

Ci, których religie te nie pociągały, żywili do nich wszystkich to samo uczucie podejrzliwej nienawiści. I tak Juwenalis, którego nie przestaje gniewać widok Orontu wlewającego do Tybru fale swych przesądów, godzi w nie z całą gwałtownością i bez żadnych rozróżnień. Ponieważ Tyberiusz chwycił się pretekstu, ażeby na podstawie pewnego cudzołóstwa, uprawianego przez wyznawców Izydy, wygnać ich z kraju, Juwenalis chłoszcze na równi wszystkich kapłanów wschodnich, których posądza o szarlatanerię i oszustwo, a więc: Chaldejczyków, Kommageńczykow, Frygów, to jest wyznawców Izydy „ubranych w płótno lniane, z ostrzyżoną czaszką, którzy przebiegają ulice w masce Anubisa, śmiejąc się w duchu z powszechnej skruchy". Bez przerwy wraca on do sprawy bezwstydnego wyzysku, któremu się oddają, sprzedając „za tłustą gęś lub marny placek" pobłażliwość swoich bogów łatwowiernym grzesznicom lub obiecując, jako obdarzeni darem proroczym i zdolnościami wróżbiarskimi, „tej ładnego chłopca-kochanka, tamtej wspaniałomyślny testament bezdzietnego bogacza". Piorunuje Juwenalis na ich bezwstyd czy to mówiąc o ponurym pochodzie ku czci Matki Bogów, z którego wynurza się postać „ogromnego eunucha czczonego przez nikczemnych poddanych", czy też o „tym, co się dzieje w czasie misteriów, kiedy flet pobudza zmysły i gdy pod wpływem trąbki i wina Menady Priapa. tracąc panowanie nad sobą, rozsypują swe włosy i głośno zawodzą". Trzyma się on za boki, gdy widzi pokutę i umartwienia, jakim poddają się bigoci i bigotki w posępnym uniesieniu: jedna „w biały dzień i w pełni zimy " kruszy „lody Tybru, ażeby się w nim trzykrotnie zanurzyć...", a następnie „naga i drżąca" czołga się „wzdłuż pola Tarkwiniusza Pysznego na zakrwawionych kolanach", inna znów „na rozkaz białej lo" idzie „aż w głąb Egiptu, ażeby zaczerpnąć w gorącym Meroe wody, którą zabierze z sobą i pokropi nią świątynię Izydy".

Ta nieprzychylna surowość nie powinna nas zaskakiwać. Juwenalis wyraża z całą siłą swego geniuszu naturalną reakcję „starych Rzymian", konserwatywnych i wrogich wszelkim nowinkom, których każda wybujałość raziła jak jakieś poniżenie i którzy chętnie by pokierowali ruchem religijnym i uporządkowali go jak na cywilnej czy wojskowej paradzie. Ale, po upływie czasu, jego uprzedzenia muszą się nam wydawać rażąco niesłuszne. Przede wszystkim dlatego, że tylko religiom wschodnim wypomina on przesądy, których początek sięga przecież o wiele dalej niż wkroczenie Wschodu w historię Rzymu, a których dalszy rozwój toczył się także często poza ich obrębem. Zaślepiony przez swą zawziętość nie dostrzega następnie Juwenalis postępu moralnego, który religie wschodnie pomimo ekscesów i błędów potrafiły osiągnąć dzięki swojej żarliwości.

Wróżbiarstwo na przykład, do którego ożywienia przyczyniła się niewątpliwie wschodnia astrologia, było zawsze praktykowane w Rzymie. Jako konsekwencja politeizmu, który od czasów Homera nawet samego Dzeusa uzależniał od wyroków Przeznaczenia, było ono nieodłącznie związane z auspicjami i wróżeniem z wnętrzności zwierząt, podejmowanym w imieniu państwa. W II w. n. e. umysły obojętne, a nawet wrogie obcym religiom uciekały się do tych wróżb bez zakłopotania i nieufności, a oficjalne władze tak dalece w nie wierzyły, że karały wróżbitów nie posiadających uprawnień. Kiedy więc Juwenalis ośmiesza adeptów Chaldejczyków, którzy drżeli z trwogi na wieść o koniunkcjach Saturna, lub głupią kobietę, która będąc obłożnie chora nie chce „przyjąć pożywienia przed godziną wyznaczoną przez Petosirisa", to włożył sobie na oczy końskie okulary, by nie widzieć, że na wszystkich szczeblach społeczeństwa rzymskiego obojętni i niewierzący byli pastwą łatwowierności i obaw, które poeta gani u dewotów. Taki na przykład parweniusz, jak wyzwoleniec Trymalchion, zaprasza swych gości do stołu, na którym znajduje się patera przedstawiająca figury zodiaku, chełpi się przed zaproszonymi, iż urodził się „pod znakiem Raka", wyjątkowo pomyślnym, któremu zawdzięcza to, że „trzyma się mocno na nogach i posiada swe dobra na ziemi i morzu", następnie słucha z otwartymi ustami historii o wampirach i wilkołakach, a kiedy na koniec, w czasie nocnej pijatyki, usłyszał pianie koguta, niepokoi się i dygoce z powodu tej złej przepowiedni. Na wyższym szczeblu drabiny społecznej jest także wiele nie mniej wymownych przykładów. Pomimo kilku dyskretnych zastrzeżeń i przelotnej ironii Tacyt powstrzymuje się przed formalnym poddaniem w wątpliwość prawdziwości „prodigiów", wymienia je tak skrupulatnie jak jego poprzednicy i wyznaje, że nie ośmiela się bynajmniej pomijać i traktować jak bajki faktów „ustalonych przez tradycję". Większość ludzi z jego otoczenia dręczą te same troski. Swetoniusz jest wstrząśnięty z powodu snu i całkowicie przekonany, że przegra proces, w który dał się uwikłać. Regulus, nienawistny przeciwnik w palestrze Pliniusza Młodszego, posługuje się horoskopami i wróżbami z trzewi zwierząt, aby umocnić swoją sławę i zdobyć spadek. Jeśli chodzi o Pliniusza Młodszego, to skłania się on do odrzucenia dziecinnej wiary w sny i wyraża pogląd, cytując Homera, że w każdym wypadku i jakiekolwiek by były nawiedzające nas zjawy senne, „najlepsza wróżba polega na tym, by bronić swej ojczyzny". Ale jednocześnie niepokoi swoimi sprawami cesarskiego przyjaciela, konsula Licyniusza Surę, który łączył w sobie talenty wojskowego ze sławą kopalni wiedzy, i pyta go na piśmie, co należy sądzić o upiorach i zjawach, wiele doświadczeń bowiem, które drobiazgowo opisuje, skłoniło go do wiary w ich istnienie. List Juwenalisa na ten temat wystarczy, żeby nas uczynić ostrożnymi wobec jego namiętnych ataków. Gdy czytamy nonsensy, którymi jest przeładowany, ogarnia nas nagle uczucie pobłażliwości dla wróżbiarstwa, które stoicy starali się przynajmniej wytłumaczyć stałym działaniem Opatrzności, i dla okultyzmu oraz magii, którymi posługiwały się religie wschodnie, aby doprowadzać dusze do stanu egzaltacji.

Daremnie bowiem odmawialibyśmy religiom wschodnim wyższości nad ogarniętą bezwładem teologią, którą wyrugowały. Bez wątpienia takie obrządki, jak taurobolia Wielkiej Macierzy Bogów czy wystawianie na widok publiczny i obnoszenie w pochodzie wyrwanej z ziemi sosny, która przypominała o okaleczeniu Atysa, mają w sobie coś barbarzyńskiego i bezwstydnego i dlatego można było o nich powiedzieć, że wydzielają „jakby jakąś stęchłą woń rzeźni i domu rozpusty". Niemniej jednakże religie, które praktyki te stosowały, wywierały na ludzi krzepiący i dobroczynny wpływ, który sprawiał, że wznosili się oni ponad swą własną naturę. Żeby się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć do świetnej analizy, którą zawdzięczamy F. Cumontowi. Religie wschodnie olśniewają swo­ich wiernych świetnością świąt i wspaniałością procesji; urzekają ich pełnymi rozmarzenia pieśniami i podniecają muzyką; zarówno przez na­pięcie nerwowe, wywołane długotrwałym umartwianiem ciała i męczącymi rozmyślaniami, jak przez podniecające, zawrotne tańce, jak wreszcie przez picie oszałamiających napojów po długim okresie abstynencji dążą one zawsze do wywołania ekstazy, w której „dusza wyzwolona z cieles­nych wiązów i uwolniona od bólu zatraca się w zachwycie". Franz Cumont zauważa słusznie, że w mistycyzmie można się łatwo stoczyć „od wzniosłości do deprawacji".  Ale prawdą jest także, że z tej deprawacji, związanej z kultami naturalnymi, pod wpływem spekulacji greckiej i rzymskiej dyscypliny mistyczne religie wschodnie potrafiły wyłonić pewien ideał i wznieść się do tych wysokich rejonów ducha, gdzie pełnia wiedzy, doskonała cnota i przezwyciężenie bólu, grzechu i śmierci jaśnieją świetnym blaskiem, niby wypełnienie boskich obietnic. Jakkolwiek błędna mogła być nauka, zawarta w „gnozie" każdej z tych religii, to jednak pobudzała ona i zaspokajała zarazem głód wiedzy u swych wtajemniczonych. Do ablucji i oczyszczeń rytualnych, które religie wschodnie prze­ pisywały wiernym, dodają one teraz postulat zdobycia spokoju wewnętrz­nego drogą wyrzeczenia i ascezy. Przede wszystkim jednak ucząc, że liturgia nie byłaby skuteczna bez pobożności, uzyskują one prawo obie­cywania swoim mistom szczęśliwej wieczności, którą posiadają w niebie wiecznie odradzający się bogowie. Wkrótce dają one początek ruchowi spirytualistycznemu, który pociąga duchy buntownicze.

Z jednej strony bowiem najlepsi w Mieście, łącznie z tymi, którzy uważali, że są jak najbardziej dalecy mistyce wschodniej, czuli niejasno, że boskie łaski nie tyle powinno się otrzymywać, co na nie zasługiwać. Zanim Juwenalis powściągnie wybuchy swego gniewu w pogodnym stwierdzeniu, że „człowiek jest droższy bogom niż sobie samemu ", Persjusz na początku drugiej połowy I wieku nie wątpi bynajmniej, że bogowie — których zresztą nie rozróżnia — wymagają od niego „duszy, w której rządzą zgodnie prawo świeckie i prawo święte, ducha oczyszczonego aż cło najdalszych zakamarków, serca pełnego szlachetnej uczciwości"; Stacjusz zaś, za Domicjana, formułuje następujący akt wiary w wyjątkową siłę religii indywidualnej:
„Będąc tak biednym, jak jestem, w jakiż sposób mógłbym spłacić swój dług wobec bogów? Nie, nigdy bym tego nie osiągnął, nawet gdyby Umbri a wyczerpała dla mnie bogactwo swych dolin i gdyby łąki Klitumnu dostarczyły mi swych białych jak śnieg byków; a przecież bogowie niejednokrotnie przyjęli ofiarę z odrobiny soli i mąki, którą im składałem na skrawku murawy ".

Poeci, którzy są wyrazicielami poglądów swoich współczesnych, uważają więc, że boża łaska jest nagrodą za cnotę ludzi.

Świątynia Kibeli (rekonstrukcja)

Z drugiej znów strony w użyciu językowym II wieku łacińskie słowo salus, z którym niegdyś wiązało się zazwyczaj jedynie pojęcie zdrowia fizycznego, nabiera znaczenia moralnego i eschatologicznego, zawierającego w sobie myśl o wyzwoleniu duszy tu na ziemi i o jej szczęśliwej wieczności w niebie; równocześnie zaś transcendentna idea zbawienia rozciąga się coraz bardziej z kultów wschodnich na wszystkie prawdziwie religijne kierunki starożytności rzymskiej. Ożywia ona ustanowiony za Hadriana kult Antinousa, pięknego niewolnika bityńskiego, który w Egipcie poświęcił swe życie, aby ocalić życie cesarza. Zespala wokół siebie bractwa, w których spotykali się, zwłaszcza w Bovillae, za Antonina Piusa, dendroforzy Kibeli i Atysa, a także zwykłe kolegia po­grzebowe, które od czasów Hadriana łączą w jednym zgromadzeniu, pod podwójnym wezwaniem Diany umarłych i Antinousa-zbawcy, plebejuszy i niewolników Lanuwium. Idea zbawienia wywierała tak wielki urok, że zarówno jedni, jak i drudzy przyjęli dla siebie nazwę, w której wyraża się ta wielka nadzieja: collegium salutare. Nawet cesarze nie mogą już uchylić się od tego zniewalającego wpływu. Jak to wykazują monety i posągi z II w. n. e., cesarze, jakkolwiek pragną upodobnić się do Olimpijczyków — August do Marsa, którego potomkami byli założyciele Rzymu, Augusta do Wenus, matki Cezarów i narodu rzymskiego - oraz zanurzyć swą świeżą boskość w świętej fali starych legend łacińskich, nie wierzą jednak, aby apoteoza przyznana im protokolarnie przez Senat wystarczyła do zapewnienia im nadprzyrodzonego zbawienia, którego potrzebę odczuwają podobnie jak inni ludzie.

Świątynia Izydy (rekonstrukcja)

Po wystawieniu przez Hadriana posągów, świątyń i miast Antinousowi, a przed wstąpieniem Kommoda do bractwa Mitry, Antoninus Pius poświadcza w przejrzystych słowach na drugiej stronie monet, że Faustyna Starsza, żona, którą stracił na początku swego panowania i której świątynia ciągle jeszcze wznosi na forum swój symboliczny fryz, mogła wstąpić do nieba tylko na rydwanie Kibeli, dzięki wstawiennictwu Matki Bogów, Bogini Zbawienia: Mater deum salutaris. Tak więc dzięki współdziałaniu mistyki wschodniej i rzymskiej mądrości rodzą się i rosną na gruzach tradycyjnego Panteonu nowe i płodne wierzenia. Widać, jak w łonie upadającego pogaństwa powstaje lub raczej zarysowuje się prawdziwa ekonomika odkupienia ludzi za sprawą ich własnych zasług i boskiej pomocy. W ten sposób dzięki zbiegowi okoliczności, który niewierzący uważają za prze­ jaw determinizmu, a w którym wierzący, począwszy od Bossueta, widzą działanie czczonej przez siebie Opatrzności, Rzym stworzył klimat sprzyjający chrystianizmowi w czasach, kiedy Kościół chrześcijański dostatecznie się już rozszerzył i był dość silny, aby zakładać tu swoje pierwsze kolektywne cmentarze i aż do stopni tronu wznosić przez usta swych apologetów prośby poparte przykładami z życia wiernych.

* * *

fragment książki: Jerome Carcopino - Życie codzienne w Rzymie w okresie rozkwitu cesarstwa
ilustracje z Interenu

Data utworzenia: 07/06/2012 @ 01:20
Ostatnie zmiany: 08/06/2012 @ 02:51
Kategoria : Rzym
Strona czytana 21304 razy


Wersja do druku Wersja do druku

 

Komentarze

Nikt jeszcze nie komentował tego artykułu.
Bądź pierwszy!

 
Trzecie Oczko
62-menora.jpg62-menora-2.jpg62-shofar.JPG62-tallit-prayer.jpg62-tanah.jpg62-torah.jpg62-Hanukkah.jpg62-tora.jpg62-hanuka.jpg62-szofar.jpg62-judaizm.jpg62-talit.jpg62-chalka.jpg62-Hasidic chicken.jpg62-hebrew.jpg62-skull-cap.jpg62-korona.jpgtorah-verse.jpg62-gwiazda.jpg62-mezuzah.jpg62-hasyd.jpg62-tefilimTallit.jpg
Rel-Club
Sonda
Czy jest Bóg?
 
Tak
Nie
Nie wiem
Jest kilku
Ja jestem Bogiem
Ta sonda jest bez sensu:)
Prosze zmienić sondę!
Wyniki
Szukaj



Artykuły

Zamknij => WISZNUIZM <<==

Zamknij - Japonia

Zamknij BUDDYZM - Lamaizm

Zamknij BUDDYZM - Polska

Zamknij BUDDYZM - Zen

Zamknij JUDAIZM - Mistyka

Zamknij NOWE RELIGIE

Zamknij NOWE RELIGIE - Artykuły Przekrojowe

Zamknij NOWE RELIGIE - Wprowadzenie

Zamknij POLSKA POGAŃSKA

Zamknij RELIGIE WYMARŁE - Archeologia

Zamknij RELIGIE WYMARŁE - Bałtowie

Zamknij RELIGIE WYMARŁE - Manicheizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Konfucjanizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Satanizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Sintoizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Taoizm

Zamknij RELIGIE ŻYWE - Zaratustrianizm

-

Zamknij EUROPA I AZJA _ _ JAZYDYZM* <<==

Nasi Wierni

 8994187 odwiedzający

 276 odwiedzających online